– Skończcie wreszcie z całowaniem i obejmowaniem Putina – wzywa były premier Rosji Michaił Kasjanow na łamach dziennika „Die Welt”.
To apel pod adresem przywódców państw Unii Europejskiej, aby nie przyjeżdżali do Rosji w trakcie zimowej olimpiady, gdyż ich obecność oznaczać będzie, że wspierają prezydenta tłumiącego brutalnie demonstracje opozycji i dyskryminującego mniejszości seksualne. Kasjanow, który był przez cztery lata premierem Władimira Putina, przypomina, że obecnie w Rosji w więzieniach siedzą niewinni ludzie, jak chociażby członkinie grupy Pussy Riot czy Michaił Chodorkowski.
Bojkot igrzysk w wykonaniu polityków europejskich miałby ostudzić poczucie bezkarności Putina i osłabić autorytarny kurs jego polityki.
– To piękna idea, ale znajduje słaby oddźwięk w Rosji – tłumaczy „Rz” Andriej Lipski z krytycznego wobec władz pisma „Nowaja Gazieta”. Nikt z kręgów opozycyjnych nie domaga się bojkotu igrzysk na wzór wydarzeń w 1980 r., kiedy to letnią olimpiadę w Moskwie zignorowało 60 krajów, na czele z USA. Mało jest głosów wzywających przywódców państw i rządów, aby zbojkotowali uroczystości w Soczi. Prócz Kasjanowa z apelem takim wystąpił na łamach amerykańskich mediów Gari Kasparow, od lat walczący z Kremlem. Raz po raz mówi o tym były wicepremier w czasach Borysa Jelcyna, Borys Niemcow.
Ale milczy na temat Soczi Aleksiej Nawalny, obecnie najbardziej znany opozycjonista zarówno w Rosji, jak i na świecie. W niedawnych wyborach na mera Moskwy zdobył 27 proc. głosów, co uznane zostało za ogromny sukces. Od tego czasu Nawalny zniknął ze sceny politycznej. Nie słychać jego apeli, nie organizuje żadnych demonstracji swych gotowych do wyjścia na ulice zwolenników. – Nie jest to człowiek, który jest w stanie zintegrować opozycję – tłumaczy Lipski.