Zaczynał finałową rundę z trzema uderzeniami przewagi nad Mattem Kucharem, stracił ją już po trzech kwadransach zaliczając bogeye na trzech z czterech dołków otwarcia. Potem szli ramię w ramię aż do 13. dołka, na którym Spietha zawódł driver. Piłka poszybowała za daleko w prawo, nawet za linię widzów, wbiła się w strome zbocze wzgórka.
Po kilkunastu minutach namysłu, dyskusji z sędziami i poświęceniu jednego uderzenia na poprawienie miejsca, z którego można było trafić piłkę w fairway (golfista wycofał się kilkanaście metrów za wzgórze, aż na driving range), Jordan Spieth po raz pierwszy w turnieju przestał być liderem, choć bogey i tak był małą karą za kłopoty w jakie się wpędził.
Wydawało się, że utrata prowadzenia (tylko chwilowa, jak się okazało) może oznaczać szansę dla Kuchara, ale to był właśnie początek drogi młodego teksańczyka po sławny srebrny dzbanek na młode wino (Claret Jug), złoty medal, wielkoszlemową sławę oraz prawie 2 mln dol. premii.
Niewiele brakowało, by dołek nr 14 (par 3) zaliczył już za pierwszym uderzeniem, birdie było formalnością. Potem dołek nr 15 (par 5) – do celu trafił po trzech uderzeniach piłki (eagle). Szesnasty – znów birdie, siedemnasty – także. Kuchar również grał dobrze (birdie na 15. i 17. dołku), lecz wobec takiego przyspieszenia rywala, dogonić go nie mógł, tym bardziej, że ostatni dołek przynósł mu mała wpadkę i bogeya.
Finał musiał się podobać, emocje wzrosły we właściwej chwili, zachwycać się grą Jordana Spietha należało, także odpornością na stresy, które jeszcze niedawno, w kwietniu 2016 roku, zabrały mu bliski sukces w Masters. Tym razem nie było żadnego załamania, żadnej serii błędów, tylko niezłomny atak po najważniejsze trofeum każdego golfowego roku, także tytuł „Champion Golfer of the Year" jaki przez rok należy się każdemu zwycięzcy The Open.