W niedzielę indywidualne skoki na Hochfirstschanze długo stały pod znakiem zapytania, w końcu, po odwołaniu serii próbnej i półtoragodzinnym opóźnieniu, dało się z trudem przeprowadzić jedną serię.
Wygrał Freitag przed Andreasem Wellingerem i Danielem Andre Tande, Polacy w normie – najlepszy, czyli szósty, był Stoch. Interpretacja tych wyników musi być opatrzona komentarzem: w dużej części kolejność ustalał wiatr, choć talentu zwycięzcy, silnemu liderowi Pucharu Świata, nikt nie odmówi.
Polskim kibicom zostało lepsze wspomnienie z soboty – ciekawego konkursu drużynowego z udziałem 11 ekip oraz kwalifikacji, w których piątka Polaków znalazła się w czołowej ósemce.
Rywalizację drużyn wygrali Norwegowie, trzeci raz tej zimy i po raz piąty z rzędu, jeśli dodać ubiegły sezon. Polska żelazna czwórka (Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Maciej Kot i Kamil Stoch) była zaledwie 0,8 pkt za zwycięzcami. Prowadziła po czwartej i piątej z ośmiu serii, trudno było się nie emocjonować.
Ten brakujący ułamek punktu to mniej, niż daje pół metra długości skoku albo dwie połówki punktu noty za styl. Można tylko wzdychać, co by było, gdyby w pierwszej serii Dawid Kubacki poleciał odrobinę dalej (zanosiło się na skok w pobliżu rekordu skoczni) albo sędziowie lub wiatr sprzyjali nieco bardziej pozostałym siedmiu polskim skokom.