Nokaut na Ngannou był chyba najbardziej imponującym we wspaniałej karierze Joshui. A przecież nie brakowało przed tą galą głosów, że trzy lata starszy Ngannou może sprawić wielką sensację i raz jeszcze pokazać, że nie straszni mu są najlepsi bokserzy, że on, wielki mistrz MMA, jest w stanie dobrać się im boleśnie do skóry.
Kiedy w październiku ubiegłego roku, też w Arabii Saudyjskiej, przystępował do walki z niepokonanym Tysonem Furym – uznawanym za najlepszego w wadze ciężkiej, czempionem organizacji WBC – zastanawiano się głośno, czy to ma sens. Ngannou skazywany był na pożarcie, uważano, nie bez racji, że taka konfrontacja to cyrk, w którym gladiator z oktagonu zostanie najpierw ośmieszony, a później brutalnie znokautowany.
Czytaj więcej
Choć stawką piątkowej walki Anthony Joshua – Francis Ngannou nie będą mistrzowskie pasy, pięściarze zarobią fortunę. Joshua, jak podaje „Forbes”, ma zagwarantowane 50 mln dol., Ngannou – ponad 20 mln.
Tak naprawdę ośmieszył się Fury. „Król Cyganów” leżał na deskach w trzeciej rundzie, miał wielkie problemy i ostatecznie wygrał cudem, stosunkiem głosów 2:1. A jego skazany na klęskę rywal został bohaterem. Podkreślano jego twardą psychikę, jeszcze twardszą głowę i pięści. Podziw budziły jego umiejętności bokserskie, zmiany pozycji z normalnej na odwrotną, kontry i zabójczy lewy sierpowy, na który zwracał uwagę pierwszy trener Mike’a Tysona, Teddy Atlas.
Jak wyglądała walka Joshua — Ngannou
Za walkę z Furym Ngannou zarobił majątek, 10 mln dol., więcej niż za wszystkie pojedynki MMA, nic więc dziwnego, że za kolejną, tym razem z Joshuą, mógł liczyć na gwarantowane 20 mln plus wpływy z pay per view. Nie spodziewał się jednak, że zapłaci za to tak ciężkim nokautem.