Nie tak to miało wyglądać. Gdy w 2010 r. na kongresie FIFA w Johannesburgu ogłoszono, że Rosja będzie gospodarzem mistrzostw świata za osiem lat, trenerem Sbornej był Holender Guus Hiddink, a jego pensję wynoszącą 7 mln euro rocznie miał opłacać sam Roman Abramowicz.
Oligarchowie zostali zobowiązani przez Władimira Putina do współfinansowania zarówno organizacji mistrzostw, jak i całego rosyjskiego futbolu z akademiami dla młodzieży na czele. Podczas konferencji prasowej po ogłoszeniu przez FIFA, że największy kraj świata zorganizuje największą na świecie imprezę piłkarską, Putin mówił, rechocząc i pokazując na Abramowicza: – On może nam dać pieniądze, a ma ich dużo w skarbcu.
Ta zasada obowiązuje od lat: Putin pozwala bajecznie bogatym oligarchom zachować majątki tyko pod dwoma warunkami: mają być lojalni, to po pierwsze, a po drugie, gdy tylko Władimir Władimirowicz zapragnie skorzystać z ich pieniędzy, mają bezdyskusyjnie się jego woli podporządkować.
W meczu otwarcia reprezentację gospodarzy poprowadzi Stanisław Czerczesow, doskonale znany polskim kibicom, gdyż zanim objął kadrę, zdobył mistrzostwo Polski z Legią Warszawa. Czerczesowowi pensji nie wypłaca Abramowicz, a sumy, jakie wpływają na konto byłego trenera Legii, nie przypominają nawet tych, które otrzymywał jeszcze niedawno (2012–2015) Włoch Fabio Capello, wówczas najlepiej opłacany selekcjoner świata.
Dziś na Łużnikach w Moskwie Czerczesow nie wystawi jednak w swoim zespole młodych zawodników z opłacanych przez oligarchów szkółek i akademii. Także z tego planu nic nie wyszło. Gdy zachodnie sankcje uderzyły w Moskwę, trzeba było zamykać kosztowne projekty. Kształcenie piłkarzy było jednym z nich.