W maju roku 2016 Federer przegrał w Rzymie z Austriakiem Dominikiem Thiemem i od tamtej pory na ceglanej mączce się nie pojawił. Najbardziej cierpieli organizatorzy wielkoszlemowego turnieju Roland Garros, rok po roku rozkładali przed Szwajcarem czerwony dywan, ale Federer był nieugięty.
Dojrzały tenisista zdawał sobie sprawę, że gra na nawierzchni ziemnej jest dla niego niebezpieczna ze względów zdrowotnych i lepiej rzucić wszystkie siły na trawę i korty twarde, tym bardziej że lato 2017 okazało się zachęcające (zwycięstwo w Wimbledonie). Rok później już tak dobrze nie było i być może dlatego Federer zdecydował się tej wiosny wrócić na ziemię.
Przedstawiciele tenisowej industrii zacierają ręce z uciechy, poczynając od dyrektora turnieju w Madrycie Gerarda Tsobaniana, który powiedział w „L'Equipe": „Federer to podobnie jak Tiger Woods sportowiec bez narodowości. On przekracza granice, kiedy ogłoszono, że u nas zagra, sprzedaż biletów znacznie wzrosła".
Federer do sezonu na kortach ziemnych przygotowywał się starannie, jednak trudno powiedzieć, na ile go stać, nie tylko w spotkaniu z czołowymi tenisistami, ale nawet z hiszpańskim czy argentyńskim wąskobranżowym fachowcem od gry na ceglanej mączce. To dodatkowo zwiększa atrakcyjność powrotu Szwajcara, już dziś można śmiało przewidywać, że będzie miał Paryż u stóp, bo zawsze miał, nawet gdy rywalizował z Francuzami.
Ale najpierw jest rozpoczęty w niedzielę turniej w Madrycie. Ze stałego gwiazdozbioru oprócz Federera zagrają w nim Rafael Nadal i Novak Djoković.