Deblowy półfinał pań numer dwa był znacznie bardziej zacięty, niż mecz Magdy Linette i Bernardy Pery z mocnymi Czeszkami. Iga Świątek i Bethanie Mattek-Sands wniosły na kort Simonne-Mathieu dużo energii i po swojemu podzieliły role: za mocny serwis i rozwiązania nieco bardziej siłowe z głębi kortu odpowiadała Polka, za grę przy siatce raczej Amerykanka.
Przepis znów okazał się dobry, choć w pierwszym secie były chwile, gdy Nadia Podoroska próbowała grać za dwie i niekiedy jej to wychodziło. W drugim secie wystarczyło jedno przełamanie serwisu pary rumuńsko-argentyńskiej przy stanie 3:3 i mecz nieuchronnie zaczął zmierzać do końca pomyślnego dla Mattek-Sands i Świątek.
– Mamy tę odpowiednią energię, która bardzo pomaga w zdobywaniu punktów, poza tym wcale nie jesteśmy takie różne, sarkastyczne poczucie humoru Igi bardzo mi się podoba i są chwile, gdy wcale nie jest taka cicha. Po finale pójdziemy razem na paryskie zakupy – mówiła Amerykanka po spotkaniu. – Dobrze się uzupełniamy i oczywiście, że sukces w deblu to jest pewne pocieszeniu po mej porażce w singlu, choć oceniam ćwierćfinał jako nie najgorsze osiągnięcie, nie zawsze da się wszystko wygrać – dodała Polka.
Polka w deblowym finale Wielkiego Szlema w Paryżu to nie jest zwykła sprawa, osiągnięcie Igi Świątek nastąpiło całe 82 lata po tym, gdy do walki o tytuł awansowała Jadwiga Jędrzejowska w parze z Francuzką Simonne-Mathieu. Wtedy, w 1939 roku, „Dżadża" ten finał wygrała. Może historia się powtórzy.