Amerykanie potrafią się cieszyć. W sobotni wieczór po decydującym meczu deblowym uroczystości przeciągnęły się długo w noc. 12 tysięcy ludzi w hali w Portland przeżyło narodowe uniesienie, mocno podlane piwem i szampanem. Andy Roddick, zapytany przez ojca młodego tenisisty, jaką dałby radę synowi, odrzekł: – Niech nigdy nie pachnie tak jak ja.
Na zwycięstwo zapracowała drużyna, której raczej nie wróżono sukcesu. Amerykanie wygrali jednak z Czechami na kortach ziemnych, pokonali Hiszpanię u siebie i Szwecję w Europie. Finał był względnie łatwy, nie było pułapki, jaką miał zastawić na rywali rosyjski kapitan Szamil Tarpiszczew. Po raz 32. puchar zdobył dla USA kapitan Patrick McEnroe, który pracował na to zwycięstwo siedem długich lat. W 1999 roku takie zadanie okazało się za trudne dla jego sławnego brata Johna. Swoje dołożył także Roddick, któremu zwycięstwo w US Open 2003 wcale nie otworzyło drzwi do następnych triumfów w Wielkim Szlemie. Wygrał James Blake, barwny niespełniony tenisista, który mówił, że jest w siódmym niebie. Wygrali bliźniacy Bryanowie, w deblu najlepsi od lat.
W niedzielę podczas ostatnich dwóch meczów, które grano tylko dla statystyk, wydarzenia na korcie były mniej interesujące niż odpowiedź na pytanie, co dalej z przygasającą magią Pucharu Davisa za oceanem. Czy zapomniane zostaną nie tak dawne czasy, gdy gry w reprezentacji odmawiali najlepsi: Pete Sampras i Andre Agassi?
– Trzeba mieć nadzieję, że nasze zwycięstwo przyniesie efekty – powiedział Patrick McEnroe.
– Jeśli mam być całkowicie szczery, to teraz już niewiele zależy od nas. Myślę, że my, trenerzy, swoją część roboty wykonaliśmy dobrze. Tenisiści także zrobili to, co do nich należało. Myślę, że ludzie widzieli ich pasję i zaangażowanie w grę dla drużyny i kraju. Sądzę, że to powinno wystarczyć – dodał kapitan zespołu USA.