To drugi wygrany turniej Radwańskiej w WTA Tour i jednocześnie drugi dla naszego tenisa w erze open. Uśmiechnięta i rozgadana dziewczyna z Krakowa, która w marcu skończy dopiero 19 lat, wyrasta na główną postać polskiego sportu. Dochodząc do ćwierćfinału Australian Open, pokazała brak strachu przed faworyzowanymi rywalkami. W Tajlandii sama była faworytką, rozstawiono ją tu z numerem jeden, i w takiej sytuacji również sobie poradziła.
Drugie zwycięstwo w zawodowym cyklu było bardzo podobne do pierwszego, w lecie ubiegłego roku w Sztokholmie. Agnieszka wygrała w Tajlandii imprezę rangi Tier IV, najniższą w WTA, dostała 115 punktów do rankingu i zarobiła ponad 25 tysięcy dolarów (pula nagród turnieju to 170 tysięcy). W Szwecji zwyciężyła, nie tracąc w całym turnieju ani jednego seta. Na kortach Dusit Resort w Pattai przegrała jednego – w finale, który kosztował ją więcej sił i nerwów niż mecze poprzednich rund razem wzięte.
Żeby złamać opór Jill Craybas, Amerykanki, która już wszystko na kortach widziała (ma 33 lata, jest dziś 77. w WTA, ale była kiedyś w czołowej 40, wygrała jeden turniej), trzeba było dopiero tie-breaka. Craybas potrafiła do niego doprowadzić, choć Agnieszka miała pierwszą piłkę meczową już przy stanie 5:2, potem przy 5:4, a wcześniej prowadziła w tym secie aż 5:1.
– Najważniejsze, że wygrałam, i że tak dobrze poszedł mi tie-break – powiedziała Radwańska po ponaddwugodzinnej walce, podczas której kilka razy dała się ponieść nerwom.
– Craybas po początkowych kłopotach udanie wróciła do meczu, walcząc o każdy punkt do końca. Ta sytuacja mnie zdenerwowała i usztywniła – mówiła potem najlepsza polska tenisistka. Pierwszego seta łatwo wygrała (choć zaczął się od dwóch gemów dla Amerykanki), drugiego szybko przegrała, a w trzecim od 5:1 straciła pięć kolejnych gemów. I była o włos od porażki, bo przy 5:6 to Craybas miała zwycięstwo na wyciągnięcie ręki.