Skutek sukcesów córek pana Williamsa jest taki, że w czwartek w wimbledońskich kasach zostały bilety na kort centralny. Tu nawet angielski snobizm nie pomógł: przewidywanie wyniku było łatwe, oczekiwane emocje niewielkie, pogoda niepewna. Tak źle jednak nie było, Rosjanka zdobyła z Venus siedem gemów, Chinka z Sereną osiem.
Kto miał wyczucie, ten wybrał się jednak na kort numer 1, gdzie Arnaud Clement i Rainer Schuettler walczyli w ćwierćfinałowej dogrywce jeszcze trzy długie sety, ostatni przyniósł zwycięstwo Niemca 8:6. Żaden z nich nigdy nie grał w wimbledońskim ćwierćfinale, obaj mieli zapomniane rozbłyski kariery w Australian Open, gdzie zostawali w różnych latach niespodziewanymi finalistami.
Za ponad pięć godzin tenisa w wydaniu weteranów należy się szacunek, ale Rafael Nadal, patrząc na to widowisko, chyba w duchu się cieszył. Rywal nie będzie miał wiele sił w półfinale.
Bukmacherzy, których opinie w tenisie znaczą ostatnio niemało, odrobinę więcej walki przewidywali w meczu Dementiewej z Venus. Rosjanka, której kariera toczy się dziesiąty rok i przynosi średnio prawie milion dolarów za sezon, nie miała szczęścia do Wimbledonu, to był jej pierwszy półfinał. Jakkolwiek oceniać ostatni mecz, została najlepszą z 18 Rosjanek w turnieju głównym.
Pierwszego seta zagrała ostrożnie i straciła go szybko. Kiedy w widoczny sposób przestała się przejmować wynikiem, było lepiej, nie tylko dlatego, że zagrania kwitowała uśmiechem. Ryzykowne strzały rywalki trochę rozstroiły Venus, Amerykanka nawet pozwoliła na odrobienie gema straty, dopiero w tie-breaku przywróciła swoje rządy.