Puchar Davisa ma swoje zwyczaje. Supervisor z ITF musiał przypominać widzom w Angleur, na przedmieściach Liege, że tenis to nie futbol, więc doping dla swoich ma jednak jakieś granice.
Kiedy miejscowi niebezpiecznie się do niej zbliżali, z głośników płynął komunikat, że za grzechy publiczności odpowiadają organizatorzy. Za którymś razem pomogło – bębny milkły, zanim Michał Przysiężny był gotowy do serwisu.
Początek meczu był wymarzony. Ani się obejrzeliśmy, a było 6:1 dla naszego tenisisty. Dwa kolejne sety uciekły. Szkoda przede wszystkim drugiego, bo w najważniejszych momentach Vliegen strzelał precyzyjnie po liniach, a Przysiężny po centymetrowych autach.
– Musiałem ryzykować, bo rywal miał świetne returny, szczególnie po moim drugim serwisie. No i niestety… – urwał Przysiężny.
Belg też nie zapomniał o komplementach. Pochwalił Polaka za doskonałą taktykę: – Świetnie się przygotował pod tym względem. Nigdy nie wiedziałem, kiedy zagra bardzo ryzykownie, a kiedy bezpiecznie.