Australia czekała na to zwycięstwo 9 lat, od zwycięstwa Lleytona Hewitta w Wimbledonie. W kobiecym tenisie wielkoszlemowego tytułu nie miała od 31 lat. Ale pojawiła się Samantha Stosur, wnuczka polskiego emigranta, i od wielkich sukcesów w deblu przeszła do tytułów zdobywanych samodzielnie. Szła powoli, przez półfinał Roland Garros 2009, przegrany finał w Paryżu rok później, aż po wczorajsze zwycięstwo w Nowym Jorku.
Odprawić Serenę Williams w dwóch setach, w niewiele ponad godzinę – to równie cenne jak puchar za zwycięstwo. Amerykanka do finału nie przegrała seta, a w niedzielę była bezradna. Pierwszy set skończył się w pół godziny, a drugi zaczął od kłótni z sędzią. Serena przegrała w Nowym Jorku dużo więcej niż finał. Znów dała się ponieść emocjom i żalowi, że nic jej nie wychodzi. Kiedyś na Flushing Meadows groziła, że przepchnie sędzi piłkę przez gardło, tym razem gróźb jeszcze nie było, tylko ostrzeżenia, wyjątkowo niesmaczne. „Ty nad sobą nie panujesz. Zazdrośnico. Masz bardzo nieatrakcyjne wnętrze. Nawet na mnie nie patrz" – cedziła w stronę sędziowskiego krzesła podczas jednej z przerw.
Poszło o decyzję z pierwszego gema drugiego seta. Sędzia zabrała Serenie punkt za głośny krzyk, gdy rywalka dopiero miała odbić piłkę. Sędzia miała rację, ale dyskusja o ten zabrany punkt robiła się coraz głośniejsza. W gniewie Serena zdobyła trzy gemy, na więcej Stosur nie pozwoliła.
Dziś o 22.30 polskiego czasu finał Novak Djoković – Rafael Nadal, powtórka sprzed roku. Drogę do niej utorował wielki mecz, najlepszy w turnieju: blisko cztery godziny walki Djokovicia z Rogerem Federerem, zakończonej horrorem w piątym secie.
Napięcie było tak wysokie, że drugi półfinał był przy tym meczu jak trening. Rafael Nadal pokonywał Andy'ego Murraya w ciszy. A gdy grali Djoković z Federerem, cisza była zabroniona. Trzeba się było opowiedzieć. Albo Novak i jego komedia, ironiczne spojrzenia, radość rodem z dżungli, gdy po wygranej skakał, bijąc się w piersi, albo udawany spokój Rogera.