Londyn to dobre miejsce dla tenisa, nawet dla debla. Drugiego seta meczu Boba i Mike'a Bryanów z Horią Tecau i Jeanem-Julienem Rojerem oglądała prawie cała hala O2, i to oglądała ze zrozumieniem. Kiedy wyrzucony daleko w bok kortu Mike wygrał punkt, uderzając piłkę obok siatki tak, że leciała nie wyżej niż 20 cm nad ziemią, brawa były bardzo kompetentne.
Bracia Bryanowie uciekli grabarzowi spod łopaty, o wszystkim decydował super tie-break, w którym na początku wyraźnie prowadzili Tecau i Rojer. Gdyby wygrali, najlepszy debel świata mógłby wracać do Kalifornii, bo przegrał już z Łukaszem Kubotem i Robertem Lindstedtem (ich wczorajszy mecz z Alexandrem Peyą i Bruno Soaresem zakończył się po zamknięciu gazety). Bliźniacy jednak grają dalej, bo zwyciężyli 6:7 (4-7), 6:3, 10-6, i to Tecau i Rojer raczej pojadą do domu po rozgrywkach w grupie mimo wspaniałej postawy tego ostatniego, o czym z żalem znów napisze „Curacao Chronicle", gazeta z wyspy, na której Jean-Julien się urodził.