Za wcześnie twierdzić, że subtelny tenis Polki nie przynosi sukcesów. W Tokio, w turnieju rangi Premier (pula nagród 881 tys. dol.) znów sprawdził się doskonale, w żadnym z pięciu meczów Radwańska nie przegrała seta. Półfinał ze Słowaczką Dominiką Cibulkovą (6:4, 6:1) i finał ze Szwajcarką Belindą Bencic (6:2, 6:2) to były mecze, w których mądra taktyka zdecydowanie wzięła górę nad siłą uderzeń rywalek.
Szczególnie mecz o tytuł przypomniał tę dawną Agnieszkę, która z zadziwiającą lekkością potrafiła obezwładnić każdą, pozornie mocniejszą tenisistkę. Bencic miała w Tokio bardzo dobre dni – pokonała dwie rywalki z pierwszej dziesiątki rankingu WTA: Garbine Muguruzę i Karolinę Woźniacką. Zwycięstwo z Polką dałoby jej pierwszy w karierze awans do czołowej dziesiątki rankingu – od czasów Woźniackiej żadna nastolatka nie wspięła się tak wysoko.
W czerwcu Bencic pokonała Radwańską w ich poprzednim (i jedynym) meczu – finale na trawie w Eastbourne. Na niebieskim korcie 10-tysięcznej hali Ariake Coliseum w Tokio sprawy potoczyły się jednak zupełnie inaczej. Agnieszka przejęła kontrolę nad spotkaniem niemal od początku, od stanu 2:2 w pierwszym secie oddała jeszcze tylko dwa gemy, prowadząc 6:2, 4:0.
– Dużo biegałam! Belinda naprawdę zmuszała mnie do gry na 200 procent mocy, nie było chwili, żebym z tyłu głowy nie czuła presji. Wiedziałam, że walczę z jedną z najlepszych młodych tenisistek, ale finał to finał, chęć wygranej robi swoje, więc starałam się wygrać każdy punkt – mówiła Polka pytana o przepis na zwycięstwo z bojową Szwajcarką.
Przyjemność wygranej w Tokio polska tenisistka smakuje drugi raz – pierwszy był w 2011 roku, gdy do triumfu w stolicy Japonii dodała tydzień później równie efektowne zwycięstwo w Pekinie. Po raz pierwszy zapisujemy Polce powtórny sukces w tym samym mieście. Kto nie pamięta: to był jej tytuł nr 15. Czekanie chwilę trwało, numer 14 zapisano w sierpniu 2014 roku w Montrealu.