Początek turnieju był dla Świątek (WTA 1) trudniejszy, niż mogliśmy się spodziewać, bo wygrana 6:4, 7:6(6) nad Kamillą Rachimową (WTA 104) zajęło jej blisko dwie godziny. Polka popełniała dużo błędów i sprawiała wrażenie tenisistki niestabilnej - takiej, w przypadku której wystarczy kilka udanych akcji, aby wytrącić ją z równowagi. Momenty frustracji faktycznie u niej we wtorek widzieliśmy.
Tym razem Świątek była bezwzględna, jakby od pierwszej akcji sunęła przez mecz w tunelu koncentracji. Polce do rozstrzygnięcia pierwszego seta wystarczyły 23 minuty. Miała pięć wygrywających uderzeń, popełniła tylko dwa niewymuszone błędy i pozwoliła rywalce zdobyć zaledwie siedem punktów, tylko jednego z nich tracąc przy własnym podaniu. To był dla Polki trzynasty w tym sezonie „bajgiel”, czyli set wygrany 6:0. Piekarnia w Nowym Jorku została otwarta.
Czytaj więcej
27-latek przegrał z Jordanem Thompsonem 6:7(2), 1:6, 5:7, lecz największe trudności jesieni dopiero przed nim
US Open. Iga Świątek grała z Eną Shibaharą, która wybrała nowe tenisowe życie
Widzieliśmy na korcie, że liderka mierzy się z zawodniczką drugiej „setki” rankingu WTA, ale to akurat o tyle może mylić, że Japonka aż do poprzedniego sezonu prowadziła jedynie karierę deblistki – grała w półfinale Wimbledonu (2021) oraz finale Australian Open (2023), wygrała też Roland Garros w mikście (2024) - i dopiero teraz postanowiła przerzucić swoje tenisowe życie na singlowe tory.
Shibahara wykonała więc mrówczą pracę u podstaw. Przebijała się przez ranking WTA, zbierając punkty w turniejach niższej rangi, a prawo występu w eliminacjach US Open wywalczyła rzutem na taśmę. Odniosła tam trzy zwycięstwa, a w pierwszej rundzie nieoczekiwanie wyeliminowała Darię Saville (WTA 95). Nigdy jeszcze nie grała z tenisistką czołowej „dziesiątki” rankingu WTA, więc mecz ze Świątek – jak słusznie zauważył na antenie Eurosportu Lech Sidor – był dla niej po prostu przygodą.