Korespondencja dziennikarza „Rzeczpospolitej” Kamila Kołsuta z Paryża
Paolini w ćwierćfinale pokonała Jelenę Rybakinę 6:2, 4:6, 6:4. Włoszka wprawdzie awansowała już w tym roku do czwartej rundy Australian Open, wygrała turniej w Dubaju i była w Paryżu rozstawiona z „dwunastką”, ale to w reprezentantce Kazachstanu wielu upatrywało kandydatki nawet do tytułu.
Może nieco na wyrost, skoro rodowita moskwiczanka nigdy nie pokonała w Roland Garros ćwierćfinału. Jest trzecią tenisistką świata, ale często choruje, dokuczają jej kontuzje i bywa delikatna jak płatek śniegu, co stoi w sprzeczności z siłą jej uderzenia. Tym razem Rybakina biła jednak po autach, popełniała błąd za błędem, a Paolini na rozpalonym korcie Philippe-Chatrier grała tenis swojego życia, za co odebrała zasłużoną nagrodę.
Czytaj więcej
- To najważniejsza postać swojego pokolenia - przekonuje trzykrotny mistrz Roland Garros. - Jest wielką mistrzynią - dodaje Michael Chang.
Kolejnego dnia Włoszka wykorzystała jeszcze jedną szansę. Pokonała 6:3, 6:1 Rosjankę Mirrę Andriejewą i wywalczyła awans do finału Roland Garros, gdzie zmierzy się z broniącą tytułu Świątek. Niewykluczone, że obie powiedzą sobie „powodzenia” po polsku. Sobotni mecz będzie wyjątkowy.
Córka Polki i Włocha, wnuczka Ghańczyka. Kim jest Jasmine Paolini
Paolini to kolejna tenisistka o korzeniach w naszym kraju, po Angelique Kerber i Caroline Wozniacki, która dołączyła do światowej czołówki. Rodowód ma zawiły. Jej babcia Barbara jest Polką, a dziadek Salomon - Ghańczykiem z duńskim paszportem. Mama, Jacqueline Gardiner, urodziła się nad Wisłą, ale później wyszła za Włocha Ugo. Paolini dorastała w Toskanii, ale mówi po polsku.