Przez ponad godzinę wydawało się, że będzie to jeszcze jeden zwykły hurkaczowy dzień w pracy. Przeciwnik znany, niezły, ale nie z tych najmocniejszych, forma fizyczna, mimo zaledwie jednego dnia odpoczynku po finale w Bazylei – wyglądała obiecująco. Wszystko dość długo wyglądało tak, jak zazwyczaj wyglądają pierwsze rundy Polaka: pewnie wygrywane gemy przy własnym podaniu, a jak zdarzyła się okazja przełamania podania tenisisty po drugiej stronie siatki, to można było zapisywać wygranego seta.
Ten spokój i optymizm trwał do stanu 6:3, 5:4 dla Hurkacza. Właśnie wtedy pierwsze podanie polskiego tenisisty przestało być tak skuteczne, jak bywało nie raz, rywal, trochę niemrawy we wcześniejszych fragmentach meczu, chętnie skorzystał z okazji i wyrównał. Radek Stepanek, obecny trener Kordy też wyraźnie się ożywił, widząc szansę na tie-break i trochę nieoczekiwaną zmianę obrazu gry.
Czytaj więcej
Iga Świątek dotarła do ostatniego turnieju sezonu – WTA Finals w Cancun. Hubert Hurkacz w Bazylei nie wygrał, ale zrobił krok do Masters.
Kibice przyzwyczajeni do licznych tie-breaków Hurkacza wiedzą, że Polak wykorzystuje w tym roku dogrywki mniej więcej w 50-55 procentach, więc przyznać należy, że nadzieja Stepanka miała pewne podstawy, tym bardziej, że jego zawodnik wkrótce objął prowadzenie w decydującym gemie 5-0. Kibice Polaka mieli prawo do niepokoju. Hubert krzywił się, krzyczał, irytował i wyglądał na cierpiącego, jeśli nie fizycznie, to na pewno psychicznie. Troskę o jego stan widać było też na twarzy trenera Craiga Boyntona,
Może Polak krzycząc zrzucił z ramion część stresu, bo potrafił wyrównać na 5-5, a nawet prowadził 6-5 i miał piłkę meczową, lecz na oddech ulgi było za wcześnie. Rywal się obronił, potem wygrał jeszcze dwie akcje i zdobył seta. W przerwie Hubi zniknął na kilka minut w szatni, pojawił się na korcie jakby spokojniejszy, w każdym razie pozbył się gestów zniecierpliwienia, wrócił do w miarę spokojnego tenisa i, okazało się, to był jednak sposób na Sebastiana Kordę.