Napięcie było niemałe. Dało się je wyczuć już w korytarzu prowadzącym finalistki na kort centralny im. Philippe’a Chatriera. Można, mając słuchawki na uszach, odciąć się na chwilę od szumu trybun i głosu spikera, ale od własnych myśli trudniej. Iga wyszła na mecz pewnie, ale widać było, że szuka skupienia. Kwiaty od organizatorów na bok, szybkie losowanie, wybrała serwis i się zaczęło.
Grały prawie trzy godziny, to nie było łatwe przejście do historii Roland Garros. Rywalka z Czech grała chwilami znakomicie, miała plan i wiarę w jego powodzenie. Miała też zdrowie do długiego biegania po korcie, co wcześniej nie wydawało się takie pewne. Iga wygrała ten trzeci raz w Paryżu chyba najbardziej dzięki mocy psychiki, niż z racji wielu konkretnych umiejętności tenisowych. Karolina Muchova nie oszczędziła jej niczego, ogromnego wysiłku i strachu o wynik.
Pierwszy set był może dla Igi najłatwiejszy, zapewne po części z powodu wolnego startu Czeszki, która potrzebowała długiej chwili na oswojenie się z atmosferą finału, reakcjami trybun i niepokojami we własnej głowie. Grała więc z początku usztywniona, ale wkrótce opanowała stres. Prowadzenie Polki 3:0 oznaczało jednak, że ryzyko ataków przeszło na stronę Karoliny z Ołomuńca, przyznać należy, że je podjęła i mecz się wyrównał.
W taktyce Muchovej dość szybko dały się zauważyć pewne stałe punkty: skróty, zwykle skuteczne, a przynajmniej otwierające drogę do punktu, ścięty serwis plus bekhend wzdłuż linii, do tego sporo podcinanych bekhendów, których dobre wykonanie oznaczało więcej wysiłku dla Polki. No i mnie bała się atakować wtedy, gdy było to naprawdę konieczne.