Tylko wejście Igi Świątek na kort nr 1 na mecz trzeciej rundy wyglądało dobrze. Znane skądinąd podskoki, zwroty i wymachy podczas losowania stron, zadzierzystość w ruchach i gestach budziły zaufanie, ale już pierwsze wymiany sugerowały, że z kreśleniem zwycięskich scenariuszy należy się mocno wstrzymać.
Alize Cornet, tak jak mówiła w „Le Figaro" i w innych rodzimych mediach, Igi się nie bała. Francuzka, jak niemal każda rywalka Polki wie, że szybkością i siłą jej nie pokona, ale cierpliwością, sprytem i wiarą – ma szanse. Nie dała więc Świątek czasu na spokojną dominację. Tu ukąsiła niezłym returnem, tam posłała piłkę w linię, albo skutecznie zaatakowała drugi serwis. Do stanu 3:0 w pierwszym secie rozbrajała moc Igi bezbłędnie. Mniej więcej wtedy Iga Świątek wykonała pierwszy krok, by jednak wyrównać spotkanie.
Nie ma Igi w 1/8 finału Wimbledonu, zwycięska passa zakończona na liczbie 37.
Najpierw obroniła się przed wynikiem 0:4, potem odrobiła połowę strat, ale ze wszystkimi nie zdążyła. 4:6. Drugi set zaczęła lepiej, choć nadal Polka popełniała proste błędy i gubiła liczne punkty w sytuacjach wymagających prostego dostawienia rakiety do piłki. Niestety, od 2:0 do 2:6 droga była krótka. Cornet, choć miała lewe udo owinięte grubą warstwą plastrów, ruszała się szybko, ciągle atakowała zmyślnie i nadal mogła liczyć na wiele prezentów z drugiej strony siatki.
Nie ma Igi w 1/8 finału Wimbledonu, zwycięska passa zakończona na liczbie 37, wiedza, że kiedyś musiało się to stać, nie poprawia nastroju, choć przecież na londyńskich trawnikach tenisowy świat się nie kończy. Szkoda tylko, że na ciąg dalszy przygód Igi na trawie trzeba będzie czekać cały rok.