Porażka Hurkacza boli, bo była bezdyskusyjna, a Ruud to nie jest tenisista, z którym Polak musi tak przegrywać. Dwa pierwsze sety Hurkacz przespał, jego najgroźniejsza broń, czyli serwis pozostała w magazynie (w secie pierwszym swoje gemy serwisowe oddawał aż trzykrotnie). W tej sytuacji był na korcie bezradny, notorycznie obiegający swój bekhend rywal wycofał się głęboko za końcową linię i spokojnie punktował.
Drugi set był podobny i gdy wydawało się, że już znikąd nadziei, Hurkacz się obudził, w secie trzecim przy stanie 3:2 przełamał podanie Ruuda i dojechał z tą przewagą do mety. Set czwarty zaczął się też optymistycznie (prowadzenie Polaka 2:1 i własny serwis), ale niestety, ten optymizm trwał krótko, bo Hurkacz nie poszedł za ciosem. Wprost przeciwnie – zgasł, a najbardziej smutne było to, że wiele punktów przegrywał nie po znakomitych akcjach rywala, lecz po własnych błędach.
Czytaj więcej
Z polskich deblistów w turnieju pozostała jedynie Alicja Rosolska grająca w parze z Erin Routliff...
Po tym meczu jakby trochę trudniej cieszyć się z tego, że był to najlepszy występ Hurkacza w Paryżu, a nawet we wszystkich turniejach wielkoszlemowych oprócz Wimbledonu. Nie przegrał bowiem z rywalem, który ma dużo więcej atutów. Wrocławianin pod okiem amerykańskiego trenera Craiga Boyntona robi postępy, bez wątpienia ciężko pracuje i trzeba mieć nadzieję, że na trawie zobaczymy jeszcze lepsze tego efekty. Paryż żegnamy ze smutkiem, bo apetyt mieliśmy większy.
Dla Ruuda to pierwszy w Wielkim Szlemie awans do ćwierćfinału, a dla Skandynawów niejedyny sukces tego dnia, gdyż Duńczyk Holger Rune (40. ATP) sprawił sensację, pokonując ubiegłorocznego finalistę Stefanosa Tsitsipasa (nr 4) 7:5, 3:6, 6:3, 6:4.