Słowaczka zrobiła to ubiegłoroczną metodą Agnieszki Radwańskiej – najpierw dwie porażki w grupie, następnie zwycięstwo ostatniej szansy nad Simoną Halep i wreszcie pomoc rywalki, w tym przypadku Kerber, w awansie do półfinału.
Potem był heroiczny bój ze Swietłaną Kuzniecową i finał, w którym wciąż napędzana niezwykłą energią Słowaczka okazała się lepsza od swej dobrodziejki, liderki rankingu WTA. Mecz o tytuł, puchar i ponad 2 miliony dolarów (dokładnie 2,054 mln, czyli tyle samo, ile wzięła rok temu Polka) nie odbiegał od standardów współczesnego tenisa kobiecego – obie finalistki potrafią mocno uderzyć piłkę, obie raczej nie bawią się w subtelności przy siatce, obie doskonale biegają do piłek niemal straconych.
Stawiano raczej na leworęczną Andżelikę z Puszczykowa; wynikało to z dotychczasowych osiągnięć i półfinału, w którym Kerber tak wyraźnie zdominowała Agnieszkę Radwańską.
Było inaczej, bo debiutantka Dominika Cibulkova, po mężu pani Navarova, dla przyjaciół Domi, grała w tym turnieju najlepiej, gdy było najtrudniej. Każdy mecz budował jej pewność siebie i wiarę, że może przenosić tenisowe góry. Tenis na tak – jak powiedziałby polski klasyk – był kluczem do tego ładnego zwycięstwa.
Potwierdzeniem siły nowej mistrzyni były nawet trzy asy serwisowe, które niewysoka (161 cm wzrostu), lecz wielka Domi posłała rywalce w ważnych chwilach finału. Decydowała też bezkompromisowość w wymianach, żadnego drżenia ręki, nawet gdy pierwsza, druga i trzecia piłka meczowa lądowały w siatce lub na aucie. Była czwarta i ta, z pomocą taśmy, okazała się zwycięska.