Rzeczpospolita: Spotykamy się na kortach warszawskiej Mery, czemu nie w jesteście w Hajdarabadzie, w finale rozgrywek ligi IPTL?
Tomasz Wiktorowski: Wyjazd został odwołany, gdyż projekt IPTL mocno finansowo podupadł. Ten start jednak mógł być wartościowy. Mieliśmy udać się do dwóch miejsc, spędzić w Azji sześć, siedem dni, Agnieszka zagrałaby dwa sety, przy okazji trenowałaby w słońcu. W zimie to ważne. Sprawy potoczyły się inaczej, z wyboru jesteśmy w Europie, ale wielkiej zmiany nie ma – znajdujemy się w połowie przygotowań, Agnieszka miała kilka dni na regenerację, wróciliśmy do treningów w poniedziałek.
Coroczny cykl się powtarza?
Idea na pewno jest zbliżona, lecz co roku modyfikujemy plan. Niektóre obciążenia w treningu motorycznym są coraz większe, inne mniejsze, cały czas je monitorujemy i zmieniamy poprzez dobór nowych metod i środków, bo bodźce muszą się różnić, bez tego nie będzie postępu.
Ten postęp to większa moc trzeciej tenisistki świata?