Takie zakończenie sezonu jest radosne i optymistyczne. Radosne, gdyż trudno nie cieszyć się z sukcesu tenisistki, której ojciec na korcie doradza po polsku, a optymistyczne, bo oznacza, że możliwy jest powrót na szczyt nawet po bolesnym zanurkowaniu w głąb rankingu.
W sierpniu ubiegłego roku Karolina Woźniacka była 74. tenisistką świata i pojawiły się opinie, że do wielkiej gry nie wróci. Dunka wcześniej była jedną z tych liderek rankingu WTA, które nie wygrały wielkoszlemowego turnieju. Ci, którzy nie wierzyli, że to się może jeszcze zmienić, dostali w Singapurze mocną odpowiedź: Woźniacka nie tylko wygrała, ale dokonała tego w sposób imponujący, w pojedynkach o stawkę prezentowała się znakomicie (z Caroline Garcią przegrała mecz dla niej nieistotny).
Jej gra się nie zmienia, podstawą jest znakomita defensywa, firmowy znak od lat. Sprzyjała Dunce wolna nawierzchnia, ale przede wszystkim Woźniacka pomogła sobie sama, osiągając szczyt formy pod koniec roku, co jest zaskakujące, bo w przeszłości jej stachanowskie podejście do tenisa sprawiało, że czasem kończyła sezon na ostatnich nogach. Nagrodą za sukces w Singapurze jest trzecie miejsce w rankingu na koniec roku (Woźniacka zaczynała sezon jak nr 16).
To jest z naszego punktu widzenia pocieszająca wiadomość, biorąc pod uwagę to, co stało się z Agnieszką Radwańską. Nie traćmy nadziei, że za rok wróci ona tam, gdzie jest dziś jej przyjaciółka Karolina: do finału WTA Tour.
Venus Williams w niedzielę walczyła dzielnie, w drugim secie przegrywała już 0:5, ale udało jej się jeszcze podłączyć kort do prądu. Przy stanie 5:4 dla Dunki napięcie wróciło, choć emocje nie trwały długo.