Rywalizacja w Indian Wells zwykle odbywała się gorącą wiosną na pustyni z wieloma atrakcjami zapewnianymi przez właściciela imprezy, miliardera Larry'ego Ellisona. Teraz to przede wszystkim zapełnienie luki po jesiennych chińskich turniejach odwołanych z powodu pandemii.
Formalnie ranga wydarzenia nie zmalała, to nadal połączony turniej ATP Masters 1000 i WTA 1000 z łączną pulą nagród ponad 16,72 mln dol. (podzieloną równo na kobiety i mężczyzn), taką samą jak w 2019 r. Mistrzyni i mistrz dostaną po 1,21 mln, to po Wielkim Szlemie najwyższe nagrody w tym sezonie, jednak niższe o 10 proc. od kwot, jakie zdobyli dwa i pół roku temu Bianca Andreescu i Dominic Thiem.
Pula została taka sama, jej podział jest – zgodnie z obecnym zwyczajem – znacznie bardziej korzystny dla tych, którzy przegrywają w początkowych rundach. Oznacza to 4785 dol. za porażkę na starcie, o 41 proc. więcej, niż płacono w 2019 r.
Czytaj więcej
Tegoroczny finał tenisowego US Open był sensacyjny. Zagrały dwie nastolatki, Brytyjka Emma Raducanu i Kanadyjka Leylah Fernandez. Obydwie nieznane światu, mające za sobą ciekawe, nie tylko sportowe historie.
Do marcowego Indian Wells sławy przybywały bardzo chętnie, do październikowego, choć pogoda ma sprzyjać, nie wszyscy ciągną z równym zapałem. Zmęczenie sezonem, kontuzje, późny termin i warunki podróżowania w czasach trzeciej fali Covid-19 osłabiły tę chęć, zwłaszcza u tych największych, od dawna oszczędzających siły i zdrowie na Wielkie Szlemy.