Roddick mógł wreszcie wygłosić na Florydzie popularne w tenisie zdanie: – Nikt nie wygrywa ze mną 12 razy z rzędu! Ten odrobinę zmieniony słynny cytat z Vitasa Gerulaitisa długo prześladowanego przez kolejne porażki z Jimmym Connorsem przydał się jak znalazł.
Amerykanin grał ze Szwajcarem po raz 17., wygrał 7:6 (7-4), 4:6, 6:3 i w rubryce zwycięstwa nad Federerem postawił dumną liczbę 2. Jedynka była prawie pięć lat temu, potem 11 porażek.
Ten mecz pokazał szwajcarskiego mistrza w nietypowej roli. To, że czasem potrafi grać słabo, a potem za pomocą kilku niezwykłych zagrań rozbroić groźnego rywala w decydującym secie, wiedzieliśmy nie od dziś. Tym razem od początku meczu walczył równo z Roddickiem i jego serwisami, ale w decydującym secie to Amerykanin został absolutnym władcą kortu w Miami.Od stanu 3:3 i 0-30 Roddick zdobywał punkt za punktem. Jeśli nie wystarczał serwis, dostawał prezenty od Szwajcara. Doszło do tego, że Federer przegrał do zera jeden z gemów przy własnym podaniu, a opór sprowadził do obrony dwóch piłek meczowych.
– I o to chodziło. Od sześciu lat grając przeciw mnie, nie zepsuł piłki w ważnych momentach meczu. W końcu musiały zadziałać prawa statystyki. Dobrze, że zdążyłem wygrać, zanim straciłem wszystkie włosy. I wciąż uważam, że nie skończę na jednym zwycięstwie w Wielkim Szlemie – stwierdził Roddick.
W jego tenisowym życiu ostatnio sporo się dzieje. Rozstał się z Jimmym Connorsem, jego trenerem został brat John Roddick. Nie gra równo, ale wygrał z pierwszą trójką na świecie (w Dubaju pokonał Rafaela Nadala i Novaka Djokovicia). W życiu prywatnym też czyni postępy, jeśli tak można nazwać ogłoszenie zaręczyn z 20-letnią modelką Brooklyn Decker.