Mecz był za krótki jak na polskie nadzieje. Nie było nim chwil, w których pojawiłaby się nadzieja na zmianę wyniku.
Od początku do końca moc Venus Williams brała górę. Nic nie wyszło z optymistycznych rachub, że to pierwszy mecz Polki z Amerykanką na kortach ziemnych, że nawierzchnia pomoże dziewczynie z Krakowa, że tenisistce z Florydy poplączą się nogi na ceglanej mączce.
Radwańska zdobyła pierwszego gema przy stanie 0:5, drugiego na początku kolejnego seta, ostatniego, gdy było 1:5 i trzeba było bronić piłek meczowych. Miała wsparcie publiczności, nikt nie lubi tak jednostronnych spotkań, ale odwdzięczyła się widzom tylko kilkoma ładnymi wymianami i oczywiście pokazem, jak grać skróty naprzemiennie z lobami.
Była sama sobie winna – jak ktoś wygrywa z Aną Ivanović, idąc do zwycięstwa od stanu 0:4, to zasługuje na zwiększoną mobilizację rywalek.
Znów granicą awansu Radwańskiej jest ćwierćfinał – to już piąty raz (na 9 turniejów). Ten w Rzymie najbardziej się opłacił – nagroda to 40 tys. dol. i 200 pkt rankingowych, na powrót do pierwszej dziesiątki jednak nie wystarczy.