Słowaczka Dominika Cibulkova w półfinale bardzo starała się udowodnić, że małe nie musi być gorsze, ale wyższa o głowę Safina w końcu narzuciła swoją wolę i wygrała 6:3, 6:3. Wynik jest mylący, bo sugeruje, że walki nie było, a to nieprawda. Córka pani poseł Katariny Cibulkovej nazywana przez rodaków Domi broniła się bardzo dzielnie, choć w tym meczu na wyniszczenie skazana była na porażkę.
Jeśli tak ma wyglądać przyszłość kobiecego tenisa, to strach wystawić głowę z okopu. Zza końcowej linii panie grają mocno i skutecznie, piłka o metr za krótka, to samobójstwo. Siła, sprawność i wytrzymałość dzisiejszych gwiazd jest imponująca, ale jedyny pomysł na zwycięstwo — grać coraz mocniej i coraz szybciej nie jest przesadnie atrakcyjny przy dłuższej znajomości.
Kiedy ogląda się takie mecze jak Safina — Cibulkova czy wcześniej Safina — Azarenka, to widać wyraźnie, że czas subtelnej gry a la Martina Hingis skończył się bezpowrotnie. Gdy siostry Williams zmiotły z kortu Szwajcarkę mówiło się, że to triumf siły nad finezją, a mecz Sereny z Kuzniecową sprzed kilku dni to była kraina łagodności w porównaniu z tym, co pokazuje następne pokolenie.
To nie jest dobra wiadomość dla Agnieszki Radwańskiej, która tenisową twierdzę — podobnie jak przed laty Hingis — chce wziąć nie siłą lecz fortelem. Szwajcarka trafiła w swój czas, odchodziły właśnie Monika Seles i Steffi Graf, a amerykańskie siostry dopiero zaprowadzały swoje rządy. Radwańskiej (w czwartek z rodziną zwiedzała Luwr) będzie trudniej, bo dziś przed ostrzałem nie ma gdzie się schować.
Drugi kobiecy półfinał był zupełnie inny. Samantha Stosur — sądząc po aparycji, okaz zdrowia z Australii, ojczyzny wszystkich sportowców — postawiła Kuzniecowej twarde warunki, a Rosjanka dodatkowo z własnej woli wpędziła się w kłopoty. Mogła wygrać drugiego seta bez tie-braka, a gdy już do decydującej rozgrywki doszło, prowadziła 5:2 i przegrała. Dopiero w połowie trzeciego seta Stosur zaczęła popełniać błędy i przegrała 4:6, 7:6 (7-5), 3:6. W takiej formie Kuzniecowa może nie przeszkodzić Safinie w odniesieniu pierwszego wielkoszlemowego zwycięstwa.