Trudno było uwierzyć w słodki smak zemsty Rafaela Nadala na Robinie Soderlingu, widząc płaczącego Hiszpana po zwycięskim finale (6:4, 6:2, 6:4). Ów trwający co najmniej minutę szloch był dowodem na to, jak wiele emocji włożył tenisista z Majorki w ten mecz i jak bardzo mu zależało na wygranej, która dała mu piąty sukces w Paryżu i powrót na pierwsze miejsce w światowym rankingu.
Rok temu Nadal przegrał z Soderlingiem w czwartej rundzie. Został wręcz zmiażdżony przez mocarnego Szweda na kortach, na których nigdy jeszcze nie poniósł porażki. Mając to wszystko w pamięci, łatwiej zrozumieć łzy Hiszpana. Byłoby ich więcej, gdyby Nadal musiał na swój sukces pracować dłużej, gdyby Soderling walczył, tak jak potrafi.
Szwed jednak tego dnia nie był w stanie zaleźć za skórę Nadalowi. Jak miał to zrobić, skoro jego dwa podstawowe żądła – serwis i forhend – pracowały na pół mocy. Hiszpan nie musiał więc wcale dokonywać cudów. Przebijał piłkę z charakterystyczną dla siebie siłą i rotacją, czekając na błędy rywala. Szwed nie sprawiał mu pod tym względem zawodu. Tylko chwilami grał tak jak przed rokiem albo kilka dni wcześniej w pojedynku z Rogerem Federerem.
– Gratuluję Robinowi kolejnego bardzo dobrego występu na Roland Garros – mówił Nadal tuż po dekoracji. – Dziękuję jej wysokości królowej Zofii, że zechciała mi dziś kibicować.
Soderling nie dawał po sobie poznać, że jest rozczarowany.