Na Li jest od trzech dni wielką bohaterką narodową Chin. Po jej wygranej w Australii jej zdjęcie ukazało się na pierwszych stronach niemal wszystkich chińskich gazet. Po początkowej euforii na Li spadła jednak fala krytyki...
Poszło o to, że w wystąpieniu po wygranym finale Na Li podziękowała swojemu mężowi i trenerowi, ale nie wspomniała nic o wdzięczności dla swojej ojczyzny. Na nie podziękowała już Chinom po wygranej we francuskim turnieju wielkoszlemowym w 2011 r. Jedna z chińskich gazet nazwała ją wówczas "bezczelną, rozpuszczoną pannicą".
Sprawa tylko z pozoru jest błaha. W rzeczywistości Na Li świadomie nie dziękuje Chinom, co czyni po każdej wygranej niemal każdy chiński sportowiec. W 2008 r. Na Li zdołała bowiem uzyskać zgodę chińskiego związku tenisowego na to, by trenować poza państwowym systemem wspierania sportowców. Dzięki temu, w przeciwieństwie do niemal wszystkich sportowców w jej ojczyźnie, Na nie musi oddawać państwu 65 proc. swoich dochodów.
Większość sportowców w Chinach nie zabiega i nie dostaje zgody na samodzielny trening. Ale nawet ci, którzy taką zgodę dostają, i tak muszą później dzielić się z państwem. Na ma obowiązek - oczywiście poza płaceniem podatków - oddawać chińskiemu związkowi tenisowemu 8 proc. wygranych z turniejów oraz 12 proc. dochodów z reklam.