Krzysztof Rawa?z Londynu
Z Janowiczem było podobnie jak w turnieju Roland Garros. Trzy rundy, mecze długie, zacięte, ale ostatni nie przyniósł satysfakcji. Wygrać z Tommym Robredo to trudna sprawa, jest kolejnym Hiszpanem z pokolenia 30+, który nie godzi się ze sportową starością. Wynik 2:6, 4:6, 7:6 (7–5), 6:4, 3:6 podpowiada, że były zwroty akcji, lecz wniosek końcowy jest prosty: dojrzałość ma znaczenie.
Mecz zaczął się źle dla Polaka, przegrywał wymiany, rozchwiany serwis znów był wrogiem (16 podwójnych błędów, w sumie aż 47 w trzech spotkaniach – Janowicz został w sobotę wimbledońskim liderem tej wstydliwej klasyfikacji). Gracz, jakiego pamiętaliśmy z ubiegłorocznego półfinału, odrodził się na krótko w trzecim secie. Po wygranym tie-breaku przyszedł wygrany czwarty set, lecz wtedy, gdy nadzieja odżyła, Polak przegrał gema serwisowego na początku rozstrzygającego seta. 3:0 dla Robredo to przewaga za duża, by wierzyć w odmianę, choć dwie piłki meczowe Hiszpan zmarnował.
Podsumowanie wimbledońskiego startu przez samego Janowicza udało się umiarkowanie, tenisista z obowiązku przyszedł na nocną konferencję, ale duchem w niej nie uczestniczył. Pozostają fakty: spadek z 25. miejsca w rankingu ATP do szóstej dziesiątki, w okolice 55. miejsca, czyli zaczynamy wspinaczkę prawie od początku.
Łukasz Kubot o swym przegranym meczu z Milosem Raonicem (6:7, 6:7, 2:6) mówił chętnie, choć do opowiadania miał mniej. – Tego się spodziewałem. Raonic zagrał świetnie tie-breaki, jego pewność siebie rosła z gema na gem. Nie tylko serwował znakomicie, ale i coraz łatwiej odbierał moje serwisy.