„Skazany na Wimbledon" to trzecia tenisowa książka tego autora (opublikował już wywiady rzeki z Agnieszką Radwańską i Łukaszem Kubotem), ale chyba najlepsza. Tym razem to sam autor jest bohaterem i Wimbledon, który ogląda na własne oczy od 30 lat. Ten turniej i jego brytyjskie dziwactwa to temat na opowiadanie z wieloma zaskakującymi puentami i Rolak nam to serwuje z wdziękiem. Jest też sporo o ludziach – tenisistach, kibicach i dziennikarzach.
Szczególnie polecam fragment o Marii Szarapowej, jej arogancji i jękach. Ja też, podobnie jak autor, uważam, że Rosjanka, zanim przyłapano ją na dopingu, powinna zostać ukarana za odgłosy, jakie wydaje na korcie, i Wimbledon stracił niepowtarzalną okazję, by zapisać się w historii tenisowych obyczajów nie tylko jako nieustraszony strażnik bieli na korcie, ale także ciszy podczas gry. Kiedy Szarapowa w drodze po swój pierwszy wimbledoński triumf zaczęła jęczeć, można jej było tego zakazać. Nic takiego się nie stało, a teraz jest już za późno, bo jęczy cały legion pań.
Z opowieści o ludziach na uwagę zasługuje ta o nieżyjącym już redaktorze Zbigniewie Dutkowskim, który w Wimbledonie czuł się jak w domu, bo gdy zaczął tam przyjeżdżać teksty dyktowało się jeszcze maszynistkom przez telefon. I ten, kto przeczyta, dowie się, dlaczego został „Redaktorem Tuwimem".
Mój redakcyjny kolega Krzysztof Rawa (bywalec wimbledoński od dwudziestu kilku lat), powszechnie w branży z racji wykształcenia zwany „Inżynierem", to podobno ulubieniec dziennikarzy z Chin dopiero poznających turniej, ale już wiedzących, że Wimbledon i deszcz to stare, dobre małżeństwo. Kiedy czasem słońce jednak świeci i na niebie ani chmurki, „Inżynier" na cały głos odtwarza ze swojego komputera nagrane dawno temu wystąpienie Christophera Gorringe'a, przez 26 lat legendarnego spikera turnieju: „Obawiam się, że prognoza pogody nie jest pomyślna, deszcz ma skłonność do kontynuacji". Bywalcy się śmieją, nowicjusze ze zdziwieniem patrzą w okna, a reakcja kolegów z Chin, jak pisze Rolak, „warta jest corocznych powtórek".
Zachęcam do lektury, najlepiej popijając Pimms'a, którym w Wimbledonie honorowi stewardzi raczą się od rana, co widać i czuć. Ten kultowy angielski napój jest już w polskich sklepach, książka Artura Rolaka też. Gdy zacznie się czytać, „przyjemność ma skłonność do kontynuacji".