Szybko przyszło, szybko poszło. Rok temu kanadyjska tenisistka szykowała się do zwycięstwa dla siebie i rodaków w Rogers Cup w Montrealu (wtedy wygrała Agnieszka Radwańska). Była ósma w rankingu WTA, miała za sobą już trzy wielkoszlemowe półfinały.
Wprawdzie przegrała w drugiej rundzie z amerykańską kwalifikantką Shelby Rogers, ale przecież wspięła się jeszcze na piąte miejsce na świecie, i widziano ją w przyszłych meczach z Sereną Williams i Marią Szarapową o najważniejsze nagrody kobiecego tenisa.
Dziś ma przy nazwisku znacznie mniej efektowny numer 25. klasyfikacji WTA, w pierwszej rundzie Rogers Cup w Toronto zmierzy się ze Szwajcarką Belindą Bencic (22. WTA), kibice, jeśli wierzą w awans, to umiarkowanie. Dziś pytania są inne: czy 21-letnia dziewczyna z Westmount w prowincji Quebec była jednorocznym cudem tenisowego światka, czy pokazała już szczyt swych możliwości, czy wie o co chodzi jej w życiu?
Na razie widać, że w tenisie się pogubiła. Przegrała 12 z 14 kolejnych meczów cyklu WTA Tour. W Wimbledonie, w którym w 2014 roku grała z Petrą Kvitovą w finale, rok później przegrała na starcie z chińską kwalifikantką Ying-Ying Duan. W innych turniejach było podobnie – w Eastbourne porażka z Belindą Bencic, w Birmingham i Paryżu lanie od Kristiny Mladenovic, w 's-Hertogenbosch została pokonana przez Jarosławę Szwedową, wcześniej w Miami przegrała z Tatjaną Marią, w Charleston z Lauren Davis, w Pucharze Federeacji z Alexandrą Dulgheru i Andreą Mitu.
Od przegranej z Duan nie grała. Podała, że ma kontuzję i wycofała się z ubiegłotygodniowego turnieju WTA w Waszyngtonie. Pozostaje tajemnicą, jak zamierza odwrócić los, jaki ma pomysł na odbudowę kariery, która tak naprawdę miała parę zachęcających błysków, ale do wielkości jeszcze daleko.