To prawda. W sobotę przed pierwszą rundą nie bylem optymistycznie nastawiony do turnieju. Myślałem bardziej o tym, żeby wyjść na kort, a nie walczyć o zwycięstwo. W czwartek na treningu spotkało mnie coś bardzo przykrego, troszeczkę plecy mi się posypały, ale Torben Hersborg, który pracuje ze mną już od kilku lat w Londynie, wyprowadził mnie z tego. W niedzielę było już troszkę lepiej. W poniedziałek na 98 procent perfekcji. Całe szczęście, że Torben był pod telefonem, bo wydaje się, że bez niego w poniedziałek miałbym wciąż problemy, nawet z wizytami w toalecie.
Jak będzie zdrowie, będzie dobrze?
Na pewno trzeba omijać takie sytuacje, jakie przytrafiły mi się w czwartek. Do soboty miałem ogromny problem, żeby przemieścić się z łóżka do toalety. Sprawiało mi to ogromny ból. W niedzielę pojawiło się światełko w tunelu. Torben powiedział mi, że będę gotowy na dzień meczu. Zaufałem mu i było dobrze. Najważniejsze więc, żeby zostać zdrowym i wtedy, wydaje mi się, moja gra będzie systematycznie pięła się w górę.
Przyjdzie pan na sobotni mecz „szefowej", Agnieszki Radwańskiej?
Będę musiał szybko uciekać z Londynu z prostego powodu – w poniedziałek mogę zagrać pierwszy mecz w Niemczech. W takim przypadku konieczna jest jak najszybsza ewakuacja. Turniej w Brunszwiku [duży challenger ATP, pula 150 tys. dol. – przyp. K.R.] będzie ostatnim, który będzie mi się liczył do klasyfikacji przed US Open. Potrzebuję około 30 punktów, żeby mieć zapewnione miejsce w drabince turnieju głównego, więc jutro szybka ewakuacja i jeszcze szybsza adaptacja do kortów ziemnych.
Dużo będzie tych kortów ziemnych przed wyjazdem do USA?