A może sędziować nie tylko w fazie grupowej turnieju. Sam żartuje, że finał mu nie grozi, bo jeśli sędziowałby mecz o najważniejsze trofeum na świecie w wieku 37 lat, to właściwie mógłby kończyć karierę.
Zaczynał od kolarstwa, co – jak sam przyznaje – ukształtowało jego charakter. W wieku kilkunastu lat musiał przejeżdżać treningowo 100 km bez względu na to, czy na dworze deszcz, śnieg, mróz czy skwar. Jeśli zostałby gdzieś po drodze, to nikt by na niego nie poczekał. Musisz dać radę, a jak się popłaczesz, to wytrzyj łzy liściem z drzewa, słyszał od trenerów.
Wieczorami i tak znajdował czas, by pokopać ukochaną piłkę. Może dlatego teraz tak mocną stroną Marciniaka jest przygotowanie fizyczne? Na poważnie sędziowaniem zajął się dość późno, bo dopiero w wieku 25 lat. Na kurs poszedł cztery lata wcześniej, ale przez pewien czas łączył sędziowanie z graniem w piłkę.
W pewnym momencie, jak sam mówi, zdał sobie sprawę, że kariery nie zrobi, a jako arbiter ma szansę zajść dużo dalej, bo z każdej strony słyszał, że dobrze mu to wychodzi.
Systematycznie piął się po szczeblach kariery. Pierwszy mecz w kwalifikacjach do Ligi Europy poprowadził w 2011 roku, a rok później był już rozjemcą w kwalifikacjach Ligi Mistrzów oraz meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata (Portugalia – Azerbejdżan). Dwa lata później sędziował pierwszy mecz fazy grupowej Ligi Mistrzów (Juventus – Malmoe), a obserwował go sam Pierluigi Collina, który po spotkaniu dawał młodszemu koledze wskazówki.