Gołoty tym razem w nowojorskiej hali Madison Square Garden nie zjadły nerwy. Sędziowie nie mieli wątpliwości. Punktowali: 116:110, 116:112, 118-109 dla Polaka.
Ta niekończąca się historia wciąż trwa. Gołota wygrywa, przegrywa i znów wraca. Skończył 40 lat, ale nie dopiął jeszcze celu. Nie zdobył mistrzostwa świata, choć dwukrotnie był tego bliski.
Pojedynek z 27-letnim Mollo miał mu w przypadku wygranej dać kolejną, piątą już szansę wywalczenia tytułu. Gołota wiedział, że porażka zamyka ostatecznie te lekko uchylone drzwi, zdawał też sobie sprawę, że Mollo jest młodszy, szybszy i mocno bije. Polak ważył 107 kg, tak jak za swych najlepszych czasów, był znakomicie przygotowany i co najbardziej istotne, nie zablokował się psychicznie już na starcie tego pojedynku. Mollo, niższy (185 cm) i lżejszy (99 kg) próbował wprawdzie szukać swojej szansy w ataku od pierwszego gongu, ale Gołoty nie zaskoczył. Ten schowany za podwójną gardą bronił się skutecznie, nie cofał się, tylko skrócił dystans i zepchnął rywala do defensywy.
Gdyby to był ten Gołota z walk z Riddickiem Bowe’em koniec byłby szybki. Mollo to przeciętny pięściarz, bez szans na znaczącą karierę. W połowie pojedynku ciężko oddychał i słaniał się ze zmęczenia. To nie był efektowny bój, ale trzymał w napięciu do końca.
Po jednej z rund Mollo miał kłopoty, by trafić do swojego narożnika. Gołota miał inny problem – zamykające się w błyskawicznym tempie lewe oko. Później powie, że nic nie widział. Sędzia ringowy przyglądał się tej kontuzji uważnie, ale walki nie przerwał. Na szczęście dla Gołoty, który prowadził na punkty.