– Mecz z Niemcami na mundialu w Dortmundzie zbliżał się do końca, a ja czułem, że tracę siły. Wszyscy nieźle harowaliśmy, ale kiedy na boisko po mojej stronie wszedł szybki Odonkor, a Ballack głównie do niego podawał piłkę, zostawałem pół kroku z tyłu. Musiałem być fair wobec kolegów. Czujesz, że nie dajesz rady, to podnosisz rękę i prosisz o zmianę. Niech wejdzie ktoś inny, w pełni sił. Do końca pozostawało jakieś 6 minut, miałem nadzieję, że utrzymamy remis, jednak w ostatniej minucie doszło do nieszczęścia. Wciąż nie daje mi to spokojnie spać. Może gdybym pozostał na boisku, nie stracilibyśmy bramki. A może stracilibyśmy dwie, właśnie przeze mnie. Tego nigdy się nie dowiem i będę wychodził na mecz z Niemcami w Klagenfurcie, pamiętając o Dortmundzie – mówi Michał Żewłakow.
Jest jedynym warszawiakiem w kadrze Leo Beenhakkera. Żewłakowowie mieszkali na ulicy Łukowskiej, na Grochowie. Michał i jego brat bliźniak Marcin urodzili się w roku 1976. Mama pracowała jako pielęgniarka. Ojciec miał za sobą grę w trampkarzach Legii, gdzie jego trenerem był sam Wacław Kuchar, legenda polskiego sportu.
Kiedy chłopcy mieli po dziesięć lat i uganiali się za piłką pod blokiem, odbywały się mistrzostwa świata w Meksyku. Marcin grał na środku ataku i kazał mówić na siebie „Boniek”. Michał był lewoskrzydłowym, więc został mu „Smolarek”. I to on był górą, ponieważ Smolarek strzelił jedyną bramkę dla Polski na tamtym mundialu.
Chłopaków ciągnęło do wszelkich sportów, a to, że zostali ministrantami, wiązało się nie tylko z wiarą, ale i z faktem, że na plebanii stał stół pingpongowy.
– Mieliśmy szczęście, że w naszym bloku mieszkał Jerzy Smoliński, młody trener z Warszawskiego OZPN – mówi Gabriel Żewłakow, ojciec Michała i Marcina. – Miał syna trochę młodszego od moich, którego nie chcieli przyjąć do przedszkola. Smoliński podjął więc pracę w szkole, żeby zwiększyć szansę, a kiedy już się udało, a chłopcy podrośli, stworzył z nich szkolną drużynę trampkarzy. Grali na łąkach, gdzie dziś, obok Ostrobramskiej, stoi hipermarket. A ponieważ same treningi nie dają pełni radości, dogadał się z Drukarzem, przeniósł tam całą drużynę i w ten sposób Michał i Marcin pierwszy raz stali się członkami prawdziwego klubu.