Reklama
Rozwiń
Reklama

Szczęście do ludzi

Jeden z najlepszych polskich obrońców. Kiedy miał dziesięć lat, chciał grać jak Włodzimierz Smolarek. Dziś jest w kadrze z jego synem Euzebiuszem

Publikacja: 06.06.2008 01:36

Szczęście do ludzi

Foto: Rzeczpospolita

– Mecz z Niemcami na mundialu w Dortmundzie zbliżał się do końca, a ja czułem, że tracę siły. Wszyscy nieźle harowaliśmy, ale kiedy na boisko po mojej stronie wszedł szybki Odonkor, a Ballack głównie do niego podawał piłkę, zostawałem pół kroku z tyłu. Musiałem być fair wobec kolegów. Czujesz, że nie dajesz rady, to podnosisz rękę i prosisz o zmianę. Niech wejdzie ktoś inny, w pełni sił. Do końca pozostawało jakieś 6 minut, miałem nadzieję, że utrzymamy remis, jednak w ostatniej minucie doszło do nieszczęścia. Wciąż nie daje mi to spokojnie spać. Może gdybym pozostał na boisku, nie stracilibyśmy bramki. A może stracilibyśmy dwie, właśnie przeze mnie. Tego nigdy się nie dowiem i będę wychodził na mecz z Niemcami w Klagenfurcie, pamiętając o Dortmundzie – mówi Michał Żewłakow.

Jest jedynym warszawiakiem w kadrze Leo Beenhakkera. Żewłakowowie mieszkali na ulicy Łukowskiej, na Grochowie. Michał i jego brat bliźniak Marcin urodzili się w roku 1976. Mama pracowała jako pielęgniarka. Ojciec miał za sobą grę w trampkarzach Legii, gdzie jego trenerem był sam Wacław Kuchar, legenda polskiego sportu.

Kiedy chłopcy mieli po dziesięć lat i uganiali się za piłką pod blokiem, odbywały się mistrzostwa świata w Meksyku. Marcin grał na środku ataku i kazał mówić na siebie „Boniek”. Michał był lewoskrzydłowym, więc został mu „Smolarek”. I to on był górą, ponieważ Smolarek strzelił jedyną bramkę dla Polski na tamtym mundialu.

Chłopaków ciągnęło do wszelkich sportów, a to, że zostali ministrantami, wiązało się nie tylko z wiarą, ale i z faktem, że na plebanii stał stół pingpongowy.

– Mieliśmy szczęście, że w naszym bloku mieszkał Jerzy Smoliński, młody trener z Warszawskiego OZPN – mówi Gabriel Żewłakow, ojciec Michała i Marcina. – Miał syna trochę młodszego od moich, którego nie chcieli przyjąć do przedszkola. Smoliński podjął więc pracę w szkole, żeby zwiększyć szansę, a kiedy już się udało, a chłopcy podrośli, stworzył z nich szkolną drużynę trampkarzy. Grali na łąkach, gdzie dziś, obok Ostrobramskiej, stoi hipermarket. A ponieważ same treningi nie dają pełni radości, dogadał się z Drukarzem, przeniósł tam całą drużynę i w ten sposób Michał i Marcin pierwszy raz stali się członkami prawdziwego klubu.

Reklama
Reklama

Kiedy Smoliński został trenerem Marymontu, zabrał większość piłkarzy i obydwu braci ze sobą. Wszyscy chłopcy uczyli się w Szkole Podstawowej nr 102 na Grochowie, więc jazda na Marymont stanowiła problem i wkrótce paczka się rozpadła. Michał i Marcin byli już wtedy w reprezentacji trampkarzy Warszawy i zainteresowała się nimi Polonia.

Oni chcieli grać w Sarmacie, ale Polonia wyjeżdżała na turniej Dana Cup do Danii, a dla 13-letnich chłopców to był argument. Z Polonią trenowaną przez Antoniego Giedrysa zostali wicemistrzami Polski juniorów, a Michał był kapitanem tej drużyny. Przegrali w finale z Górnikiem Zabrze. Stawali się coraz bardziej znani, jednak trener Polonii Grzegorz Bakalarczyk (dziś wiceprezes Widzewa) nie dostrzegł w nich niczego, co zapowiadałoby karierę, i wypożyczył obydwu do Hutnika. Kiedy trzecioligowy Hutnik pokonał w sparingu pierwszoligową Polonię 4:1, Bakalarczyka zwolniono kilka godzin po meczu, a pierwszą decyzją personalną nowego trenera było ponowne sprowadzenie Żewłakowów na Konwiktorską. Tym trenerem był Stefan Majewski.

– Majewski, a potem Stanisław Gzil to trenerzy, którzy synom bardzo pomogli – mówi Gabriel Żewłakow. – Kiedy Michał i Marcin zaczęli grać w Beveren, Gzil nie tylko ich trenował, ale pomagał w załatwianiu spraw życiowych. Generalnie, mamy szczęście do ludzi.

Do reprezentacji Polski powołał Michała Janusz Wójcik. Debiutował przeciw Nowej Zelandii w Bangkoku. Kilka miesięcy później na Stade de France wystąpił z Marcinem przeciw Francji. W meczu eliminacyjnym do MŚ z Armenią, na stadionie Wojska Polskiego, obydwaj strzelili bramki. Marcin wbił też gola Amerykanom na mundialu w Korei. – Kolej na mnie w mistrzostwach Europy – uważa Michał. Był mistrzem Belgii z Anderlechtem, przez dwa ostatnie lata zdobywał mistrzostwo Grecji z Olympiakosem Pireus.

– Mecz z Niemcami jest bardzo ważny, ale daje tyle samo punktów co z każdym innym przeciwnikiem. Mamy świadomość całej otoczki, jaką tworzą kibice i dziennikarze. Nas to nie powinno paraliżować. Mamy grać i nie myśleć o niczym, co wydarzyło się w przeszłości. Nawet o tym nieszczęsnym Dortmundzie. Chcemy wreszcie zmienić opinię o polskiej drużynie, że najlepiej wypada w eliminacjach. Na mistrzostwa Europy jedzie się po to, żeby je wygrać. Na meczu będą moi rodzice i żona z synkiem. Nie trzeba mnie motywować. Poza tym ja cały czas spełniam swoje dziecięce marzenia.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autora: s.szczeplek@rp.pl

Sport
Iga Świątek, Premier League i NBA. Co obejrzeć w święta?
Sport
Ślizgawki, komersy i klubowe wigilie, czyli Boże Narodzenia polskich sportowców
Sport
Wyróżnienie dla naszego kolegi. Janusz Pindera najlepszym dziennikarzem sportowym
Sport
Klaudia Zwolińska przerzuca tony na siłowni. Jak do sezonu przygotowuje się wicemistrzyni olimpijska
Olimpizm
Hanna Wawrowska doceniona. Polska kolebką sportowego ducha
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama