W ubiegłym roku rozpoczął Pan najdroższy w historii amerykańskiej piłki projekt o nazwie „David Beckham”. Jak daleko sięga Pańska wizja budowy gwiazdorskiej drużyny, czy ma już Pan w głowie nazwiska kolejnych wirtuozów, których zamierza ściągnąć do Kalifornii?
- Na razie przyglądamy się, jak jego obecność wpływa na zespół zarówno na boisku, jak i poza nim. Musimy zagwarantować, że będzie miał wokół siebie zawodników na odpowiednim poziomie. Nie zatrudnimy drugiego Beckhama, bo po pierwsze – nie stać nas na to, a po drugie – zabraniają tego przepisy MLS. Teraz najważniejszym zadaniem oraz wyzwaniem dla nas jest to, jak wykorzystamy obecność Davida w L.A. dla budowy fundamentów mocnego, zakorzenionego klubu, nie tylko z myślą o Ameryce, ale również w sensie globalnym. Rozumiemy, że to jest proces, który zajmie trochę czasu. Wysłaliśmy jednak wiadomość całemu światu – Galaxy to zespół, który podpisał kontrakt z Beckhamem, ma w składzie najlepszego piłkarza rodem z USA w osobie Landona Donovana oraz trenera z niesamowitym nazwiskiem i doświadczeniem – Ruuda Gullita. Z tego chcemy być znani. Ale to dopiero pierwszy etap. W kolejnym – chcemy zacząć wygrywać na dużą skalę i przygotować się do następnego, wielkiego transferu. Skoro mamy pewność, że David zostanie z nami na kilka lat, na pewno będziemy szukać drugiej, wielkiej gwiazdy w Europie.
Europejska prasa wymieniała nazwiska Thierry’ego Henry’ego, Ronaldinho, Ronaldo…
- Będziemy przyglądać się każdej możliwej opcji. Ludzie w Europie nie zdają sobie jednak sprawy ze specyfiki MLS i obowiązującego w niej limitu wynagrodzeń, który mocno ogranicza naszą swobodę. Jako organizacja Galaxy wiemy, że bylibyśmy w stanie wygenerować więcej pieniędzy na transfery, ale z drugiej strony rozumiemy, że polityka władz ligi pozwala utrzymać wszystkim klubom płynność i stabilność finansową.
Nie sądzi Pan jednak, że te przepisy tak naprawdę zatrzymują rozwój Major League Soccer? Przy limicie wynagrodzeń nigdy nie będziecie w stanie konkurować z największymi ligami w Europie?