Biedny byłby ten fotoreporter, który widząc w Pekinie Michaela Phelpsa wsiadającego do taksówki, chciałby wygłosić słynną formułę rodem z amerykańskich filmów sensacyjnych "Za tym samochodem!". Po przyznaniu Pekinowi prawa organizacji igrzysk zapowiadano, że armia chińskich kierowców nauczy się angielskiego w takim stopniu, by każdy zagraniczny turysta mógł dojechać tam, gdzie będzie chciał. Nic z tego. Ogromna większość taksówkarzy nie umiała powiedzieć nawet słowa po angielsku.
Podobnie było z wolontariuszami, którzy ograniczali się na ogół do paru podstawowych słów. Turysto, jeśli na lotnisku zaginął twój bagaż, bez sensu było proszenie wolontariuszy o pomoc. Angielska korespondentka Ashling O’Connor próbując dowiedzieć się czegoś o bagażu swojego kolegi, który zniknął wśród plecaków i walizek sportowców Trynidadu i Tobago, trafiła na bierny opór. Przywitało ją zwyczajowe "Hello, how are you?" Oprócz tego wolontariusze posługiwali się tylko kilkoma wyuczonymi na pamięć, podstawowymi zwrotami. W akcie desperacji ratowali się zdaniem "Autobus dla dziennikarzy jest na prawo", a "Trynidad" jakoś dziwnie kojarzył im się ze słowem "Tybet". Nie warto było też próbować porozumieć się w języku gospodarzy, jeśli się nim dobrze nie władało. I tak nikt nic nie rozumiał.
Brytyjczycy, którzy wybrali się do stolicy Chin by na żywo dopingować sportowców lub oglądali zawody w telewizji już dziś zdają sobie sprawę z jednej rzeczy: nie zrobią większych igrzysk niż Chińczycy. Wydaje się jednak, że nie stanowi to dla nich żadnego problemu. Nie zamierzają poprawiać pogody, wysyłając w niebo rakiety z jodkiem srebra. Kibicom, którzy planują za cztery lata przyjechać do Londynu, już dziś radzą zabrać ze sobą parasolki i odpowiednią dawkę poczucia humoru. Choć zanieczyszczenie powietrza w stolicy Wielkiej Brytanii wcale nie musi ustępować temu w stolicy Chin, być może dzięki deszczowi dokuczliwość smogu będzie mniejsza.
Brytyjczycy chcą zresztą przygotować najbardziej „zielone” igrzyska w historii i marzą, by do minimum ograniczyć ilość używanych przy tej okazji samochodów. Przeszkodzić im może w tym gigantomania ludzi z MKOl, którzy zażyczyli sobie trzech tysięcy samochodów z szoferami dla wybranych VIP-ów. A to i tak jest krok w tył w porównaniu do Aten, gdzie każdy taki pojazd eskortowany był przez radiowóz.
Chińczycy też zawiesili pod tym względem wysoko poprzeczkę. Yu Dayong, urzędnik miejski, zgłosił się na ochotnika by przez kilka tygodni wozić po Pekinie Annę, żonę prezydenta MKOl Jacquesa Rogge. Gdy Yu dowiedział się, że z wykształcenia pani Rogge jest lekarzem, a więc dba o higienę, przyjeżdżał specjalnie do pracy dwie godziny wcześniej, żeby pucować samochód. Specjalnie dla niej nauczył się też parkować bliziutko krawężnika, żeby dostojnej pasażerce łatwiej było wysiadać z auta.