Kilkanaście tysięcy ludzi w 02 World Arena w Berlinie obejrzało jednostronny pokaz boksu w wykonaniu 37-letniego Kliczki, który od pierwszego gongu robił z mistrzem świata, co chciał.
Dwumetrowy Ukrainiec perfekcyjnie wykorzystał zdecydowaną przewagę zasięgu ramion. Lewym prostym trzymał Petera na dystans, prawym trafiał często i mocno w głowę. Rywal był zbyt wolny, żeby zagrozić starszemu z braci Kliczków. Z rundy na rundę gasł, jego twarz puchła coraz bardziej, koniec walki zbliżał się nieuchronnie.
– Jestem tym samym Witalijem co kiedyś. Nic się nie zmieniło. Równie silnym, mocnym psychicznie i ciężko pracującym w obliczu wielkiej próby. Ale wiem też, że starcie z Peterem to bilet w jedną stronę. Jak przegram, kolejnej walki nie będzie – mówił Kliczko przed sobotnim pojedynkiem.
Były mistrz świata wrócił na ring po trzech latach i dziesięciu miesiącach przerwy. Nie brakowało sceptyków, którzy nie wierzyli w jego sukces. Kiedy Kliczko przypominał słynne zwycięskie powroty Muhammada Alego i George’a Foremana, kiedy przywoływał przykład amerykańskiego kolarza Lance’a Armstronga, który wraca na szosę i ósmy raz chce wygrać Tour de France, ostrzegano go przed siłą ciosu Petera i przypominano, że młodszy Kliczko, choć z nim wygrał, to jednak trzy razy leżał na deskach.
Tym razem jednak „Nigerian Nightmare” nie miał nic do powiedzenia. „Doktor Żelazna Pięść” pokazał, jaka jest najlepsza recepta na takie koszmary. Był pewny siebie i cierpliwy. Kiedy Peter chwiał się po jego ciosach, nie dążył do nokautu. Wiedział, że twardy jak skała pierwszy afrykański mistrz świata wagi ciężkiej nie wytrzyma 12 rund takiego metodycznego obijania.