29-letni Pacquiao zdecydował się na z pozoru szaleńczy krok. Jeszcze w marcu tego roku był mistrzem świata kategorii superpiórkowej, w czerwcu wywalczył tytuł w wadze lekkiej, a teraz odważył się stanąć do pojedynku w półśredniej. Był 10 centymetrów niższy od De La Hoi, miał o kilkanaście centymetrów mniejszy zasięg ramion.
Ale to De La Hoya, który kilka lat temu był mistrzem wagi średniej, musiał zbijać wagę. I na tym opierał swoją taktykę trener Filipińczyka Freddie Roach. Znał on doskonale Oscara, gdyż to on przygotowywał go do najdroższej walki w historii boksu z Floydem Mayweatherem juniorem. De La Hoya mimo porażki zarobił wtedy ponad 50 milionów dolarów. Roach wiedział, że „Złoty Chłopak” źle znosi ciosy na korpus i może mieć problemy z szybkością.
Jego przewidywania okazały się trafne. Pojedynek od początku przebiegał pod dyktando znakomicie dysponowanego Pacquiao. Raz jeszcze okazało się, że słynna maksyma Angelo Dundee’ego (trener Muhammada Alego) mówiąca, że „dobry, duży bokser zawsze pokona małego, dobrego boksera”, nie sprawdza się, gdy walczy ktoś taki jak Pacquiao, uważany za najlepszego pięściarza bez podziału na kategorie wagowe.
Kilkanaście tysięcy ludzi w MGM Grand Garden Arena (zyski ze sprzedaży biletów wyniosły 17 mln USD) patrzyło z niedowierzaniem na to, co dzieje się w ringu. 35-letni De La Hoya był cieniem pięściarza, który w ubiegłym roku stoczył wspaniały, wyrównany pojedynek z Mayweatherem. Wyszedł do ringu usztywniony, bez pomysłu na walkę i z minuty na minutę był coraz bardziej sfrustrowany. „Pacman” był dla niego nieuchwytny. Walczący z odwrotnej pozycji czterokrotny mistrz świata bawił się z Oscarem jak kot z myszą.
Od czwartej rundy sytuacja Oscara była już fatalna. W piątym starciu dostał straszne lanie, a w siódmym było jasne, że to już koniec. Tony Weeks, sędzia ringowy tego pojedynku, wahał się, czy nie przerwać walki. De La Hoya nie widział już prawie nic na lewe oko, nie odpowiadał na ciosy rywala. W zawodowej i amatorskiej karierze nikt go tak nie upokorzył. Mały Filipińczyk (dziesięć lat temu był mistrzem świata w wadze muszej) robił z prezesem i właścicielem Golden Boy Promotions, co chciał.