Michael Phelps w ciągu dwóch dni został zrzucony z hukiem z piedestału, porzucony przez sponsorów i zawieszony na trzy miesiące przez federację pływania w USA. Prasa spekuluje, że może nie pojechać na następne igrzyska olimpijskie.
W Ameryce można błyskawicznie awansować z dna na sam szczyt, ale nigdzie indziej nie upada się równie szybko i boleśnie. Nigdzie indziej gwiazdy nie są celebrowane bardziej, a jednocześnie muszą przestrzegać (i są z tego rozliczane) tego samego prawa co uliczny żebrak. Michael Phelps, ośmiokrotny mistrz olimpijski z Pekinu, Człowiek Roku 2008 w plebiscytach wielu gazet, przekonał się o tym w ostatnich dniach na własnej skórze.
Wystarczyło jedno, dość niewyraźne zdjęcie opublikowane w specjalizującej się w sensacjach gazecie „New of the World”, aby życie tonącego w komplementach gwiazdora zamieniło się w koszmar. Fotografia, która przedstawia Phelpsa palącego marihuanę, okazała się dla niego bardzo kosztowna.
Nie pomogły publiczne przeprosiny, kajanie się przed kamerami największych telewizji i gorzki żal z powodu popełnionego błędu. W czwartek amerykańska federacja pływania postanowiła zawiesić Phelpsa w prawach zawodnika na trzy miesiące.
„Nie mamy do czynienia z sytuacją, gdzie złamane zostały przepisy antydopingowe, ale zdecydowaliśmy się wysłać jednoznaczny sygnał, ponieważ tak wiele osób, zwłaszcza tysiące dzieci w USA, uważają Michaela za bohatera oraz wzór do naśladowania. Zawodnik zaakceptował tę reprymendę i zadeklarował, że pragnie odzyskać zaufanie tych, których zawiódł swoim postępowaniem – ogłosił prezes amerykańskiej federacji.