Dziesięciokrotny mistrz świata w sześciu kategoriach wagowych, zwycięzca 39 zawodowych walk (30 wygrał przed czasem, sześć przegrał) ogłosił swoją decyzję w miniony wtorek podczas konferencji prasowej w Los Angeles.
Zaczął po hiszpańsku, chcąc podkreślić swe korzenie. Nie ukrywał, że ostatnie miesiące były bardzo ciężkie. – Boks to przecież miłość mojego życia, pasja, której się poświęciłem, gdy miałem pięć lat. Komuś, kto się urodził, by walczyć, nie jest łatwo powiedzieć, że to już koniec – mówił, patrząc na swoją dwumetrową statuę z brązu, która znajduje się przed Staples Center obok pomników takich gwiazd jak Magic Johnson i Wayne Gretzky.
Odsłonięto ją 2 grudnia ubiegłego roku przed walką z Filipińczykiem Mannym Pacquiao, który cztery dni później zmusił De La Hoyę do poddania po siódmej rundzie i w dużej mierze przyczynił się do podjęcia decyzji o zakończeniu kariery.
[wyimek]Boks to miłość i pasja mojego życia. Niełatwo było powiedzieć: koniec - Oscar De La Hoya[/wyimek]
Portorykańska piosenkarka Millie Corretjer, żona De La Hoi, po tej walce wiedziała, że to koniec i Oscar już nie wróci. – Ale jemu zajęło to cztery miesiące. Więc tego ranka, gdy ogłaszał decyzję, zapytałam, czy jest pewny tego, co robi. Odpowiedział zdecydowanie, że tak.