Po raz pierwszy od 1950 roku Giro d’Italia nie zakończy się w Mediolanie, gdzie mieści się siedziba organizatora imprezy, spółki RCS Sport, wydającej „La Gazetta dello Sport”, tylko na ulicach Rzymu. Kolarze dotrą do wiecznego miasta 31 maja po pokonaniu 3454-kilometrowej trasy wiodącej m.in. przez Mediolan, Turyn, Florencję, Bolonię i Neapol. Jubileuszowy wyścig jest specjalnym wyzwaniem dla włoskich kolarzy, którzy począwszy od sezonu 1997, wygrywali Giro w kolejnych 11 latach, ale przed rokiem musieli się pogodzić z przerwaniem tej serii przez Hiszpana Alberto Contadora.
Kolarz grupy Astana nie wystartuje w Wenecji, gdyż koncentruje się na przygotowaniach do Tour de France. Grupa z Kazachstanu przysyła jednak zawodnika, który bije wszelkie rekordy zainteresowania. Lance Armstrong siedem razy wygrywał Tour de France, 11 razy startował w Wielkiej Pętli, ale ani razu w Giro d’Italia, drugim wyścigu zaliczanym do kolarskiego wielkiego szlema. Zdecydował się dopiero teraz, gdy wrócił do ścigania po blisko czteroletniej przerwie. Bardziej ze względów promocyjnych, jako założyciel fundacji na rzecz walki z rakiem, niż sportowych, gdyż tym razem nie jest faworytem.
– Startuję tu pierwszy raz, ale nie jestem w najlepszej formie z powodu niedawnej kontuzji obojczyka – mówi Armstrong. Moimi faworytami są Ivan Basso i Levi Leipheimer. To wyjątkowy wyścig dla Włochów. Są naprawdę zmotywowani.
Leipheimer, rodak Armstronga, ma być liderem grupy Astana. O wygraną powinien także walczyć Hiszpan Carlos Sastre z ekipy Cervelo, triumfator Tour de France 2008.
Główny włoski faworyt Ivan Basso wygrywał już Giro w 2006 roku. W październiku ubiegłego roku wrócił do ścigania po dwuletniej dyskwalifikacji za doping. „Kolarz, który chce wygrać, musi jechać spokojnie, a nie stresować się każdego dnia. Czuję presję, ale radzę sobie z nią. Zachowuję spokój i jestem w dyspozycji, jakiej oczekiwałem", mówi Basso, który przyznaje, że przede wszystkim obawia się jednak... Armstronga.