[b] [link=http://blog.rp.pl/blog/2009/06/01/pawel-wilkowicz-jasniej-nad-krakowem/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
Ta Wisła, którą podczas sezonu odesłano od stołu już kilka razy, wmawiając jej, że została z blotkami. Że coś pękło między piłkarzami a Maciejem Skorżą, że transfery zamiast mistrza wzmacniać, osłabiają go, że piłkarski entuzjazm Bogusława Cupiała topnieje w takim samym tempie, w jakim w jego zagrożonej przez kryzys Telefonice trzeba likwidować miejsca pracy.
Taki już los potęg. Zasada „bij mistrza” nie dotyczy tylko boiska. Od Wisły zawsze się wymaga najwięcej, na niej każdy się zna i każdy zrobiłby lepiej. Pozwoliła odejść Kamilowi Kosowskiemu – źle. Dariuszowi Dudce – jeszcze gorzej. Wypuściła Adama Kokoszkę – kompromitacja. Sprzedała Clebera – sportowe samobójstwo. Dziś Kosowski jest na Cyprze, Dudka we Francji, Kokoszka we Włoszech, Cleber w Czeczenii, a Wisła na tronie. Czyli na swoim miejscu. Obroniła tytuł w czasach przebudowy drużyny, to musi smakować jeszcze lepiej niż poprzedni tytuł, którego była pewna właściwie już po rundzie jesiennej.
Tym mistrzostwem zawstydziła swoich rywali bardziej niż kiedykolwiek. Nie dała im żadnych wymówek. Nie wydała fortuny na transfery, nie sprzyjali jej sędziowie ani szczęście. Maciej Skorża budował z tego, co miał. Pokazał, że nie jest trenerem tylko na słoneczną pogodę. Nie mógł piłkarzy kupować, to ich sobie wychowywał, sprawdzał na różnych pozycjach, przyuczał do nowych zadań. Kontuzje zatrzymywały Pawła Brożka i Rafała Boguskiego, przestał strzelać gole Marek Zieńczuk, Wojciech Łobodziński zniknął z radarów na długo, ale Wisła pozostała najskuteczniejszą drużyną ligi. Piłkarzy zawsze można nauczyć czegoś nowego. Pokazali to też Dariusz Fornalak, ratując Piasta Gliwice, i Ryszard Wieczorek, wyciągając z bagna Odrę Wodzisław. Szkoda tylko, że Odrę ratowały gole m.in. Tomasza Moskala, który w przyzwoitym środowisku po zatrzymaniu za korupcję zrobiłby sobie urlop, gdzieś zniknął, a nie od razu wracał do pracy.
Cracovia i Górnik Zabrze to inne historie. W Krakowie każdy trener odbija się od tej samej ściany: starszyzny drużyny, która z koła zamachowego drużyny zamieniła się w kamień młyński u szyi. A w Zabrzu bardziej niż jakość liczył się ostatnio marketing. Witany jak zbawca Henryk Kasperczak zawiódł w każdej roli: odpowiedzialnego za transfery, motywatora (gdy przyszło co do czego, pozwolił, by wyręczyli go kibice), w końcu nauczyciela gry w piłkę. Od kiedy Kasperczak odszedł z Wisły, jego cień wisiał nad każdym trenerem, który pojawiał się w tym klubie. Teraz nad Reymonta zrobiło się jakby jaśniej.