- Pewny siebie, zadufany, dominujący, uczciwy, pracowity, nowatorski, ale ciepły i rodzinny - tak przedstawił się, gdy przychodził do Bayernu, w lipcu ubiegłego roku.
Przyznał, że Monachium to miejsce w sam raz dla niego. Zrobił wszystko, żeby wkomponować się w bawarski pejzaż. Nauczył się języka, by bez problemów porozumiewać się z piłkarzami i przekazywać im swoją wizję futbolu. - Wzorem powinna być dla nas Barcelona. Tak jak my ma świetnych zawodników, ale jest prawdziwą drużyną i dlatego odnosi sukcesy – przekonywał van Gaal, ale ostrzegł, że na efekty jego pracy trzeba będzie poczekać. – Być może nawet dwa lata – zaznaczył.
Wyniki przyszły jednak szybciej, choć pierwsze kroki były bardzo trudne, a van Gaal zdążył kilka razy poczuć ostrze gilotyny nad swoją głową. Przełom nastąpił w listopadzie. Bayern wygrywa w lidze mecz za meczem, zwycięstwa nad Maccabi Hajfa i Juventusem pozwoliły mu cudem wyjść z grupy Ligi Mistrzów, jest znów głównym kandydatem do mistrzostwa Niemiec, choć jeszcze niedawno pisano o nim, że rekordzista w liczbie zdobytych tytułów stał się klubem jakich wiele. Krytycy van Gaala musieli posypać głowy popiołem. - Mówiłem, że potrzebuję trochę czasu. Udało mi się stworzyć świetny zespół, maszynę do wygrywania. Teraz chcę, by funkcjonowała jeszcze lepiej. Musimy bardziej dominować nad rywalami i być skuteczniejsi - powtarza van Gaal, który wylicza błędy nawet po wygranym spotkaniu. Tak było po zwycięstwie nad broniącym tytułu Wolfsburgiem (3:1). – Gdy strzeliliśmy drugą bramkę, straciliśmy koncentrację. Byliśmy aroganccy – denerwował się na zawodników. – Kiedy prowadzi się 2:0, trzeba dobić rywala, a nie tak łatwo tracić piłkę – zgadza się Mark van Bommel. – Ale arogancja to chyba złe słowo - dodaje kapitan Bayernu.
[srodtytul]Więcej niż system[/srodtytul]
Van Gaal nie rusza się z domu bez notatnika. W trakcie meczu rysuje w nim kółka i inne figury. Swoją wizję futbolu opisał w książce „Trenerskie filozofie Louisa van Gaala", o której Johan Cruyff powiedział kiedyś: „To jakieś brednie".