Jeśli nie zdarzy się żaden pogodowy kataklizm, dziś o 20 alpejki wreszcie zaczną igrzyska. Przeboleją jakoś, że trasa biegu zjazdowego powoli zamienia się w zupę i że przez deszcz i śnieg udało się rozegrać tylko jeden pełny trening. Najważniejsze, że wreszcie mogą startować, a nie czekać i patrzeć w niebo.

To będzie pierwsza z pięciu prac Lindsey Vonn na olimpijskich stokach i ta, w której amerykańska gwiazda igrzysk ma największe szanse na złoto. Vonn wygrała w tym sezonie pięć z sześciu zjazdów. Tyle że wtedy była zdrowa. A teraz nad jej prawym piszczelem z troską pochylają się lekarze, znachorzy, dziennikarze i ci kibice z USA, którzy wiedzą, że niedaleko Seattle są jakieś igrzyska i że dziewczyna z ich kraju jest dobra w zjeżdżaniu z góry.

Piszczel został stłuczony jeszcze podczas treningów w Austrii, bolał tak, że Vonn myślała o wycofaniu się z igrzysk, ale z pomocą okładów z sera i z jeszcze większą pomocą ciepłego frontu znad Pacyfiku, który przez kilka dni rujnował plany alpejczyków w Whistler Creekside, Lindsey udało się wydobrzeć na czas.

Vonn wygrała trening na górnej, trudniejszej części trasy (na dolnej najlepsza była Anja Paersson, trzecią kandydatką do zwycięstwa będzie Maria Riesch), a wczoraj zrobiła sobie wolne. To był dobry wybór, bo ostatni trening przed zawodami i tak odwołano.