Dwie porażki na własnym parkiecie to bardzo zimny prysznic dla zespołu, który do tego momentu wygrał w lidze 14 spotkań z rzędu, w tym osiem w play-off, i dla wielu komentatorów i kibiców stał się poważnym faworytem do mistrzostwa. Nie była to jednak ta drużyna Magic, która podbiła serca komentatorów.
Nie wykazała się atutami, dzięki którym wygrywała dotychczas. Zespół słynący ze skuteczności rzutów za trzy punkty (średnio 10,3 celnych trójek na mecz) trafił tylko 12 z 40 oddanych rzutów z dystansu (30 procent). Podstawowy rozgrywający Jameer Nelson, który w sezonie ma średnio 5,4 asyst w meczu, w dwóch spotkaniach z Celtics miał ich w sumie sześć. Trzeci strzelec drużyny Rashard Lewis, zdobywający średnio 14,1 pkt, w meczu przeciwko Bostonowi uzyskiwał średnio 5,5 pkt. Cały zespół Magic w sezonie zasadniczym zdobywał średnio 102,8 pkt, teraz tylko 90.
Dwa minimalnie przegrane spotkania (88:92 i 92:95) pokazują, że do zwycięstw zabrakło niewiele. Czy Magic są w stanie odrobić straty? Statystyka wiele nie obiecuje. 88 procent zespołów, które w play-off NBA do czterech zwycięstw wygrywały dwa pierwsze mecze na wyjeździe, zwyciężało też w całej rywalizacji. Tylko trzem z 25 drużyn udało się awansować mimo początku 0-2 we własnej hali (m.in. w 2005 roku Dallas Mavericks wyeliminowali w takiej sytuacji Houston Rockets 4-3, a 11 lat wcześniej Rockets dokonali tego samego przeciwko Phoenix Suns, zdobywając potem mistrzostwo).
Czy w ich ślady mogą pójść Magic? Finał NBA nie jest jeszcze przegrany, ale drużyna trenera Stana van Gundy’ego musi zapomnieć o wcześniejszych sukcesach, zagrać z maksymalnym zaangażowaniem i sportową złością. Odpowiedzieć na taktykę rywali umiejętnie wytrącającą największy atut Orlando, czyli rzuty z dystansu.
Marcin Gortat spodziewa się, że trener Stan van Gundy częściej będzie próbował ustawienia z „dwoma wieżami”, czyli Dwightem Howardem i właśnie nim na boisku. Tylko czy zda ona egzamin, skoro tak rzadko była testowana w trakcie sezonu. Gortat w dziesięciu dotychczasowych meczach tegorocznego play-off grał średnio 16 minut, zdobywał 3,9 pkt i miał 4,7 zbiórek. To więcej niż średnie z kariery (3,6 i 4,2). W dwóch meczach z Celtics miał dobre fragmenty, wchodząc na boisko w pierwszej połowie, podrywał zespół do walki. Potem energia gdzieś ulatywała.