Spotkania z Polonią amerykańską były zwykle dowodem niezwykłej szczodrości gospodarzy, co w czasach, w których dieta wynosiła 2 dolary, oznaczało wyjątkowy zysk. Wszystko było OK, jedni dawali, bo mieli z czego i sprawiało im to przyjemność, a drudzy, także z przyjemnością, brali. Oczywiście przedtem lub potem, po bigosach, kiełbasach i czystej, trzeba było wyjść na boisko i biegać przez półtorej godziny, kopiąc piłkę, ale długo na żadnym amerykańskim stadionie nikt nam tego zadania nie utrudniał. Jeździliśmy więc do Ameryki, krzewiąc prawdziwy futbol, a wracaliśmy bogatsi.
[link=http://blog.rp.pl/szczeplek/2010/10/09/ameryka-ameryka/]Skomentuj na blogu[/link]
Ale obecny prezes PZPN Grzegorz Lato być może zawdzięcza swoją karierę temu, że w roku 1973 do Ameryki nie pojechał. Lato był już wtedy jednym z najlepszych polskich napastników, ale w zwycięskim meczu Polski z Anglią w Chorzowie nie grał. I na wakacyjne tournée po USA, Kanadzie i Meksyku Kazimierz Górski go nie zabrał. Polacy przygotowywali się tam do meczów rewanżowych z Walią i Anglią. Jeszcze nikt nie wiedział, że na Wembley rozegramy mecz wspominany do dziś, więc amerykańskie spotkania z rodakami ciągnęły się w noc, po której dzień był długi i męczący.
Prosto z USA kadra leciała do Warny na mecz z Bułgarią. Straty były tak duże, że trener Górski telefonicznie powołał trzech piłkarzy z Polski. Cała trójka, wśród nich Grzegorz Lato, przyleciała do Warny. Podczas spaceru po brzegu Morza Czarnego, jaki zarządził trener zamiast treningu, koledzy opowiadali Grześkowi, jak było fajnie, co kupili w USA, a niektórzy pokazali mu nawet podobno zwitki dolarów. Lato był tak wściekły, że nazajutrz sam wygrał z Bułgarią. Strzelił dwa gole i tak się zaczęła jego kariera.
Dziś dolar stracił wartość, natomiast amerykańska reprezentacja zyskała. Startowała do wielkiej piłki z poziomu parowej kolei Union Pacific, ale w pewnym momencie, kiedy pociąg maszynisty Kazimierza Górskiego odjechał do muzeum, minęła nas jak na Amtrack przystało. I wciąż jedzie, a my stoimy niczym PKP.