Ale wytrwał, gdyż tak nakazuje prastara tenisowa etykieta: być może najważniejszego dnia w życiu Rosola czy Darcisa gwiazdor nie powinien psuć kreczem, to ich święto, a kontuzja to jego zmartwienie.
Cały klan Nadala od dawna wysyła sygnały, że chce być traktowany jak zwykli ludzie. Rafaela można spotkać w Paryżu w stołówce Roland Garros, Roger Federer nie bywa tam prawie wcale, bo to inny rodzaj gwiazdora, choć rozumieją się doskonale i nigdy nie robili sobie przykrości. Federer sprawia wrażenie gracza, który odziedziczył wszystkie talenty i przywileje arystokratów tenisa. Korona pasuje na niego idealnie, a Nadal jest władcą o wiele bardziej plebejskim i jego dwór też. Organizator przyjazdu Toniego Nadala do Polski opowiadał, że wujek i wychowawca Rafaela był gotowy przylecieć na turniej kobiet do Katowic nawet tanimi liniami i nie stawiał żadnych warunków.
Ten sam Toni Nadal od lat powtarza, że nie zgodził się, by Rafael mu płacił, bo wtedy musiałby dbać o jego rakiety i wodę mineralną, a to go nie interesuje. Nie masz wody, to nie pijesz i następnym razem nie zapomnisz włożyć butelki do torby – to jego filozofia. Rozliczyli się już dawno z ojcem tenisisty, który ma swoje biznesy na Majorce, i miliony Rafaela niczego nie zmieniają.
Gdy tego słucham, mam tylko jedno pragnienie: żeby to była prawda, żeby nie okazało się, że to bajka dla łatwowiernych takich jak ja, że piękna koleżanka z dzieciństwa pozostała na zawsze jedyną miłością Rafaela, że on i wujek Toni nigdy nie byli u doktora Fuentesa i hiszpański sąd nakazujący zniszczenie próbek dopingowych chroni nie jego.
Takich bajek sportowi potrzeba najbardziej, oby nam pozostała przynajmniej jedna.