Jeszcze do niedawna pewnego rodzaju warszawską tradycją był mecz przy Konwiktorskiej w Wielką Sobotę wczesnym popołudniem. Przychodziło wprawdzie w porywach trzy tysiące osób, ale była to stara kibicowska gwardia. W wielu przypadkach tworzyli ją ludzie, którzy pamiętali Czarne Koszule z czasów, w których grali inżynier Zelenay i magister Dłużniak. Szło się na stadion wprost z kościołów, po obowiązkowym obejrzeniu Grobów Pańskich. Ludzie się spotykali, składali sobie życzenia, wspominali, było miło. Zdarzało się, że przed wejściem na trybunę ksiądz święcił pokarmy.
Na stadionie Cracovii to wciąż jest tradycja. Także w tym roku ze święconkami przyszło tam ponad 100 osób. Koszyczki, ustawione na boisku, ustrojone były w biało-czerwone pasy. Baranek biały, bukszpan zielony, mamy umalowane, dzieci umyte, tatuś jeszcze trzeźwy – święta. A o 13.00 mecz Cracovia – Lechia. To ma sens, jest czas na wszystko.
Ale jeśli, jak przy Łazienkowskiej, mecz rozpoczyna się w Wielką Sobotę o 20.30, to nie ma się co dziwić, że przychodzi 11 tysięcy kibiców zamiast 15 czy 20.
Nikt już nie pamięta, że mecze nie są tylko dla telewizji, ale także dla ludzi chodzących na stadiony. W interesie Canal+ jest, aby zawody były rozłożone w czasie i w normalny weekend to oczywiste. Ale nie w Wielkanoc, kiedy myśli się o czym innym. Dlaczego wszystkie nie miałyby być rozegrane w sobotę do wieczora W tym roku złamano zresztą niepisaną zasadę, zgodnie z którą w Wielki Piątek się nie gra. W Pruszkowie Znicz walczył ze Stalą Stalowa Wola o drugoligowe punkty. Przyszło nieco ponad 300 osób.
W tym kontekście warto też pamiętać o piłkarzach. Dopóki w klubach grali „koledzy z podwórka", problem był mniejszy. Po ostatnim gwizdku szli na piechotę lub jechali autobusem do domu. Ale to minęło już dawno, dziś życie piłkarza i trenera to wielka wędrówka. Patrzyłem na sobotni mecz Bełchatowa z Lechem i zastanawiałem się, dokąd po jego zakończeniu pojadą trenerzy oraz piłkarze i kiedy będą musieli wracać do pracy. Maciej Skorża i Marek Zub mieszkają w Warszawie, rodziny mają w Radomiu i Tomaszowie Lubelskim. Trener Cracovii Robert Podoliński też wracał z Krakowa do Warszawy. Jerzy Brzęczek zatrzymał się w Częstochowie. W niedzielę mogli usiąść przy stole z rodzinami.